„Black Metal” Dean Blunt

Płyta Deana Blunta „Black Metal” brzmi znajomo. Coś podobnego można usłyszeć wychodząc z muzyką, w słuchawkach na uszach, do centrum wielkiego miasta, zimą po zmroku. Muzyka jest tylko jednym z elementów tego, co się słyszy. Dochodzi do niego metaliczne echo pustego metra, piski automatycznie zamykanych drzwi, szum pędzących samochodów, czyjeś wołania. Muzykę słychać najgłośniej, ale nie można zignorować dźwięków wielkiego miasta. One czasem zmuszają do naciśnięcia pauzy w odtwarzaczu albo do wyciągnięcia słuchawek z uszu, zwykle akurat w trakcie świetnej piosenki. I wtedy słychać już tylko metaliczne echo, piski, szumy i wołania.

Fantastyczny „Lush” przecina w dziwnym momencie „50 Cent”, echem pustki publicznego miejsca, ale to jeszcze jest muzyka. Podobnie jak „Blow”, które brzmi jak jego dokończenie i znów jak jedynie fragment piosenki. Względnie skończony jest „100”, ale po nim następuje, trwający już do końca płyty, zestaw nagrań, które trudno nazwać piosenkami. Raczej nie można odmówić im miana muzyki, ale trzeba podkreślić jej specyficzność.

Dominującymi utworami na tej płycie są kompozycje dźwięków i odgłosów („Heavy”, „Forever”, „X”, „Country”, Hush”, Mersh”, „Grade”). Czy to oznacza, że „Black Metal” jest dziwacznym, trudnym w odbiorze albumem? Właśnie nie, przede wszystkim (jak pisałam na wstępie) brzmi znajomo. W moim odczuciu nie jest nawet aż tak bardzo oryginalny, jak go opisują. Przypomina coś, czym w sztukach wizualnych jest mockument – zapis odtworzonej rzeczywistości, w której w warunkach codzienności dzieje się coś na granicy sztuki i banału.

Dobrze się tego słucha, ale to też nie od dzisiaj wiadomo, że wielkie miasto brzmi jak symfonia. Bardziej nurtujące jest to, jak „Black Metal” brzmi w plenerze. Wydaje mi się, że nie lepiej niż w słuchawkach w metrze nocą, ale warto sprawdzić – 7 sierpnia około drugiej w nocy w Katowicach podczas OFF Festivalu.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *