„Music from Big Pink” The Band

Powzięłam noworoczne postanowienie, że w ciągu roku przesłucham wszystkie „płyty, które trzeba usłyszeć przed śmiercią”. Podobno tysiąc ich jest, ale kto miałby cierpliwość, żeby to rzetelnie zliczyć? Znalazłam to zestawienie w 2013 roku i przez cztery lata nie „wyszłam” z lat 60. A nie lubię nie kończyć tego, co zaczęłam, stąd takie przedsięwzięcie… Zatem, przewiduję że mój blog stanie się w tym roku bardzo oldschoolowy, pewnie mało odkrywczy i chyba w znaczący sposób odizoluję się od muzycznej rzeczywistości. Ale może być fajnie, już czuję podekscytowanie, bo ekscytuje mnie grzebanie w przeszłości. A oto pierwsze moje „archaiczne znalezisko”: The Band „Music from Big Pink”.

Moją uwagę zwróciło na siebie piosenką „Chest Fever” (czwartą od końca). Przez siedem utworów brzmiało to wszystko jak typowa muzyka lat 60., aż tu nagle „Chest Fever ” zaskoczyło, jakby wysyłając komunikat: „słuchaj uważniej, to nie jest zwykła płyta”. To piosenka negatyw – tak określiłabym „Chest Fever ” – wokal w tle, muzyka z przodu. Rozpoczyna się monumentalnymi fanfarami organ, jak na wejście znamienitej persony, a potem funduje pięć minut luzackiego, rytmicznego wydzierania się „zza dekoracji”, które ma niewielkie znaczenie, poza podbijaniem rytmu i podkreślaniem muzycznych walorów. (A może to celowy zabieg, żeby dać głośniej?). Tak czy owak – świetnie i oryginalnie brzmi.

„Muzyka z przodu” – to może być najtrafniejszy opis całej płyty „Music from Big Pink”, której sam tytuł nawet oddaje podmiotowość jej właśnie – muzyce. Z perspektywy lat, myślę, że bardziej się to docenia i zauważa, że tyle muzyki może być w popowych kompozycjach. Ta płyta jest niczym apoteoza muzykalności w pełni jej sił witalnych, soczystości dźwięku i śpiewu wydobywającego się gdzieś tam, z głębi duszy. A przy tym, jest dość oryginalna, bo choć na pozór brzmi jak przewidywalne „pieśni farmerów znad Missisipi”, to jednak przemyca gdzieś między zwrotkami tę charakterystyczną dla lat 60. nutę konceptualnego szaleństwa, mieszając mądrość ludową z duchem kontestacji. Zaskakujące jest też to, że „wyciska łzy” na początek. W dobie dzisiejszej wiedzy o marketingu już chyba nikt nie pokusiłby się zamieścić tak niespiesznej, rozpaczliwej, rozwlekłej, „bluesowo-ciężkiej” piosenki, jak „Tears of Rage”, na początku płyty. W sumie szkoda, bo oznacza, że straciliśmy zrozumienie i cierpliwość dla sztuki, tej wymagającej, niełatwej, kontemplacyjnej…

Kilka piosenek na „Music from Big Pink” napisał Bob Dylan. I gdy to się wie, to słychać. Z tym, że jest to „bardziej umuzykalniony Dylan”, jak dla mnie – lepszy. Ale oceńcie sami, płyta jest dostępna tutaj.


 


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *