Ta piosenka ma dwie wartości i wydaje mi się, że jedna dominuje drugą, niesłusznie. Dlatego proponuję najpierw posłuchać, a potem obejrzeć, bo dwie wartości to muzyka i teledysk. „Hello D” zespołu Bleeding Moses zaczyna się słabo, co nie oznacza źle i nędznie, ale takim słabiutkim głosikiem on szepcze coś do pojedynczych dźwięków bardzo wolno nabierającej tempa melodii. I ponad 5 minut ma to trwać – nie dawałam im szans, że wytrzymam do końca. Ale bardzo lubię ten dźwięk piszczącej struny pod przesuwanym po niej palcem, a na początku „Hello D” piszczy aż miło. Więc zasłuchana w te piski przestałam słyszeć szepczącego wokalistę i dotrwałam do tego momentu, gdy muzyka zaczyna brzmieć jak zapowiedź czegoś niezwykle intensywnego, co nadchodzi i zmienia wszystko bezpowrotnie. Bardzo ładnie kompozycyjnie nabiera tempa, od tych prostych, monotonnych dźwięków po całą paletę brzmień – niepokojących, tajemniczych, smutnych, ale pięknych. Odchodzi od banału, intryguje i kończy się za szybko.
Jako piosenka zapowiadająca nowy album „Hello D” spisuje się świetnie, bo rozbudza ciekawość i pozwala przypuszczać, że to może być bardzo dobra płyta, jeśli tylko nie będzie cała śpiewana w ten sposób. Żeby się przekonać trzeba czekać do 1 marca. Ale nawet jeśli cały krążek w warstwie wokalno-tekstowej okaże się kolejnym przykładem męskiej szepcząco-cierpiętniczej egzaltacji, to podkreślam raz jeszcze, że „Hello D” ma dwie wartości, wśród nich muzykę i dla samej muzyki warto zapamiętać zespół Bleeding Moses i zanotować w kajecie datę premiery płyty: 01/03/16.