Anna Calvi – gitarzystka. Rzecz o nowej płycie

Miałam o tym nie pisać, bo od premiery tej płyty minęło już trochę czasu i na pewno wszyscy o niej już wszystko wiedzą, a po co wygłaszać oczywistości? Ale okazuje się że nie, że w najbardziej oczywistych miejscach, w których powinno znaleźć się recenzję płyty Anny Calvi trudno nawet znaleźć informację o tej artystce. Mam na myśli media gitarowe, dla „Gitarzysty” Anna Calvi nie istnieje, na „TopGuitar” znalazłam jeden tekst, z 2011 roku. A ponieważ wprowadziłam się ostatnio w nastrój feministyczny, stosunkowo łatwo pogłębiłam go o teorię dyskryminacji i postanowiłam napisać, poniewczasie, o „One Breath”, gdyż o Annie Calvi nie można milczeć. Który z tych gitarowych herosów, którzy wiecznie (wciąż ci sami) oblegają łamy prasy muzycznej ma obecnie do zaoferowania tyle sztuki i wirtuozerii co Anna Calvi? Żaden. I koniec tematu.

O „One Breath” można przeczytać bardzo różne opinie, jedni recenzenci piszą, że odeszła od stylu PJ Harvey, inni, że coraz silniej ją kopiuje. Ale takie porównania są bez sensu, bo można by pójść dalej i spytać „Do jakiej PJ Harvey? Tej z Uh Huh, Her, czy Let England Shake?” Moim zdaniem z PJ Harvey łączy ją tylko to, że gra na gitarze i jest kobietą, i tu znowu pojawia się wątek dyskryminacji – wrzucania wszystkich gitarzystek do jednego worka z napisem „kobiety”.

W muzyce Anny Calvi najbardziej niesamowite jest to, że nigdy nie wiadomo co się wydarzy i na „One Breath” dała temu wyraz ze zdwojoną siłą. Tak bardzo odchodzi od wszelkich schematów, że być może łatwiej o tej płycie pisać w kategoriach „czego na niej nie ma”, niż „co jest”. Tak więc nie ma tradycyjnych piosenkowych konstrukcji: zwrotka refren, zwrotka, refren, solówka, refren, refren, koniec. No, może jeden wyjątek –„Eliza” (musi być jakiś hit na singiel). Nie ma też banalnych rymowanek w tekstach. Jest to w ogóle wielki kawał sztuki, takiej, nazwałabym to, sztuki utraconej czy zapomnianej – styl śpiewania z początku ubiegłego stulecia, brzmienie gitary i struktura piosenek niczym z lat 70. – już nikt tak nie śpiewa i nikt tak nie gra. Właściwie to nie są piosenki, tylko utwory, bo można je (czego nienawidzę) analizować, jak, dajmy na to, poematy czy wiersze. Czy to jest fajne czy nie, zależy oczywiście od gustu, ale zdecydowanie jest to tak odmienne od współczesnej muzyki rozrywkowej, w której królują bajeranckie dźwięki i zbitki rzutkich sloganów, które być może fajnie się wykrzykuje, wyznaje, które fajnie brzmią, ale w gruncie rzeczy niosą płytkie treści.

W porównaniu z „Anna Calvi” „One Breath” jest może bardziej współczesna (trochę szkoda, ale przynajmniej nie jest wtórna), mniej monumentalna (mam na myśli brak takich numerów jak „Desire”) i mniej teatralna (co akurat, jak dla mnie, jest plusem), a za to bardziej filmowa. Być może porównania z Ennio Morricone są bardziej na miejscu niż porównania z PJ Harvey? Może w tytule tego tekstu powinno być Anna Calvi – kompozytorka? Bo „One Breath” zdecydowanie wykracza poza tradycyjne pojmowanie muzyki rozrywkowej czy gitarowej.


Zobacz również:
Niezwykłe teledyski La Blogothèque
Anna Calvi „A Kiss To Your Twin” (live)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *