Można sobie wszystko poukładać, z części, z różnych sztuk, z fragmentów innych treści. To pewnie niezła frajda – takie odkrywanie, jak różne rzeczy do siebie pasują, jak nabierają nowego znaczenia, jak stają się osobnym, autorskim pomysłem. Przypuszczam, że tworzenie płyty „Anomiometry” miało coś z takiej frajdy. Jest ona godnym zauważenia owocem kreatywności i pracowitości – realizacją dobrze zdefiniowanego projektu, obmyślonego w detalach, od okładki płyty po brzmienie.
Ta płyta może być kompilacją tekstów kultury, może być poezją, albo zestawem piosenek. Zachęca do wykształcenia o niej własnego poglądu, bo nie jest łatwa w definicji. Mi się podoba, jej energia, poszukiwanie środków wyrazu, które wprowadzają więcej niż jedno znaczenie; włożona w nią ambicja, by była poważnym komentarzem do stanu świata, w jego emocjonalnym i materialnym wymiarze.
Nie wiem tylko czemu on cały czas w ten sam, dziwny, sposób śpiewa. Coś, co przy pierwszych utworach wydaje się być ciekawą manierą, mniej więcej w połowie płyty zaczyna drażnić, a płyta jest długa, robi się trudno, by dotrwać do końca. Po co wkładać tyle pracy w pisanie tekstów, żeby potem przedstawiać je w taki sposób, że trudno je zrozumieć? Tego właśnie nie rozumiem. Może po prostu tej płyty nie należy słuchać w całości, a wybrać z niej coś do wrzucenia do swojej playlisty? I w ten sposób dopełnić ma się kompilacyjny pomysł na muzykę autorstwa de Myszkins.
Zobacz również:
de Myszkins – pierwszy album