Mnie „kupił” od razu wideoklip do „Different Creatures”. Choć może to w tej sytuacji zbyt wulgarne słowo, może lepiej: „chwycił za serce”, „oczarował” – to znowu zbyt liryczne… Brakuje słów, by opisać jakie wrażenie robi trzech facetów wydzierających się na siebie w kole, w pięknych okolicznościach przyrody, z bardzo wysłużonymi instrumentami. Jest to przede wszystkim bardzo przekonujące „oddanie sprawie”.
Czekałam na całą płytę do tego stopnia niecierpliwie, że szukałam jej miesiąc przed premierą. Liczyłam, że będzie równie bezkompromisowa w wyrazie jak „Different Creatures”, równie porywająca, szczera i prosta, a przy tym esencjonalna muzycznie. Obawiam się, że nie docenicie jej jeśli napiszę, że dużo jest w niej starego, „konserwatywnego” punku, ale trudno o tym nie wspomnieć. Jest również wiele melodyjności w tym wydzieraniu, takiej nieoczywistej, dawkowanej subtelnie z dużą dozą artyzmu. No cóż, to stereotypowe francuskie wyczucie smaku chyba jest jednak jakąś wersją prawdy. Jeśli nie wiecie o czym mówię, posłuchajcie „Mourn”, według mnie mistrzostwo kompozycji. Tyle razy zmienia się tam ładunek emocjonalny i tak zadziwiająco rozwija warstwa instrumentalna. To nie jest taki zwykły punk, to muzyka wyrafinowana.
A zaraz po „Mourn” następuje „End of the Line”, jak dla mnie oba te utwory stanowią najmocniejszy moment płyty, najbardziej emocjonalny, najbardziej autorski. Ale absolutnie żaden jej fragment nie odstaje od reszty. Z twórczości Lysistrata emanuje taka pewność siebie, taka charyzma i pracowitość, że czuje się, że „Breathe In/Out” jest nagrana na sto procent – ich możliwości, ich zaangażowania, ich mocy twórczej. Jest to niesamowita przyjemność słuchać tak dobrze wykonanej roboty, wynikającej z prawdziwej miłości do muzyki, a nie z wykresów Google Trends.
Zobacz również:
„Park” Park