Jak ktoś powierza „kierownictwo umysłowe” idiocie – śmiało postępuje. A taka informacja widnieje w opisie tej płyty: „Książę Lew Myszkin: kierownictwo umysłowe”, stąd też nazwa tego projektu. Postać z kart powieści Fiodora Dostojewskiego „Idiota” nie przemawia tutaj jednak w sposób jasny i bezpośredni, nie jest ten album rodzajem muzycznej wariacji na temat tegoż dzieła literackiego. Przemawia za to Jean-Paul Sartre, dosłownie on, na samo otwarcie, w pierwszym utworze „1968 (drogi wolności)”. Sartre w swojej filozofii głosił absolutną wolność człowieka, nieograniczoną żadnymi prawami ludzkimi czy boskimi, bo według Sartre nie ma Boga, nikt nie ustala reguł, możesz robić co chcesz. Jest to taka wolność, która właściwie jest po prostu odmianą samotności, bo skoro możesz robić co chcesz, to oznacza, że nikogo nie obchodzisz. Ten Sartre we wstępie tej płyty bardziej pasuje mi do innego bohatera „Idioty”, nie księcia Myszkina a Hipolita, który składa obszerne wyjaśnienia dlaczego postanowił zostać samobójcą. Takie wyjaśnienia powstają właśnie wtedy, gdy nikogo nie obchodzisz, a wierzysz w to, że ze swoim życiem możesz zrobić co tylko chcesz. Można upatrywać w samobójstwie aktu absolutnej wolności, ale wyznania i wyjaśnienia spisane przed nim są aktem tęsknoty za kimś, komu nie jest wszystko jedno.
Tyle tytułem wstępu, który nie jest istotny, bo płytę „de Myszkins” rozumie się doskonale bez żadnego przygotowania literacko-filozoficznego. Głos Sartre’a słyszany w pierwszym utworze można odczytywać jako głos jakiegokolwiek człowieka i nawet nie trzeba znać francuskiego, nie trzeba wiedzieć co mówi, by poczuć klimat i zrozumieć treść tego utworu. Tak mi się wydaje. A może to nawet dodać mu wartości, że się nie rozumie tego surowego, rzeczowego, akademickiego głosu, który coś objaśnia i naucza, podczas gdy muzyka sugeruje, by nic sobie z tego nie robić, zachęca do buntu w sposób zdecydowany i (jednak) radosny.
Radosne dźwięki nie ustępują i w kolejnym utworze „Niemijanie”, choć jego treść jest raczej pesymistyczna, mówiąca o tym, że „noc nie mija” pomimo tego, że mija czas. Właściwie cała płyta jest takim brzmieniem czegoś nieoczywistego i pod względem stylistyki muzycznej i przekazu zawartego w tekstach. Sprawia wrażenie prostej, wykorzystującej znane szablony a to piosenki poetyckiej, a to alternatywnej muzyki gitarowej, ale żadnego z tych szablonów nie używa właściwie – to znaczy w przewidywalny sposób. A kiedy już ma się wrażenie, że się rozumie, to odkrywa się, że dany utwór jest właściwie o czymś zupełnie innym, albo że w czymś zupełnie dotychczas niezauważalnym tkwi jego sedno. Cóż, nie na darmo Dostojewski jest patronem tego wydawnictwa, ojciec powieści psychologicznej, tworzący bohaterów, którzy nie są tacy, jakimi wydają się być.
Pod względem stylistycznym jest to bardzo ciekawa płyta, wykorzystująca sample z filmów, wyśpiewana różnymi głosami, w różnych językach. Niezbyt ugładzona, być może nawet niespójna, fantastycznie niespokojna, eksperymentująca, odważna, a przy tym tak przyjemna dla ucha. Jest to płyta, którą de Myszkins zdecydowanie chce coś powiedzieć i nie marnuje słuchaczom czasu wygłaszając banały. Przypuszczam, że każdy tę jego opowieść może usłyszeć inaczej, ale niezmiennie towarzyszyć jej będzie nastrój niepokoju, związany czy to z wyczekiwaniem na coś, czy lękiem przed utratą czegoś – pragnieniem, by coś mieć. W zasadzie to niewiele, mieć po prostu znaczenie dla tego, kto tak wiele znaczy albo dla kogokolwiek bądź.
A wykorzystując tę płytę jako pretekst do promocji literatury, dla zainteresowanych, zamieszczam poniżej mój ulubiony cytat z „Idioty” Fiodora Dostojewskiego (fragment ” niezbędnego wyjaśnienia” Hipolita):
(…) Kiedy doczytam do tych linijek, na pewno już słońce wzejdzie i „zadźwięczy na niebie”, i olbrzymia, nieograniczona siła rozleje się po całym wszechświecie. Niech będzie, co ma być! Umrę patrząc prosto w źródło energii i życia i nie zechcę tego życia! Gdyby w mojej władzy było nie rodzić się, na pewno nie przyjąłbym istnienia na takich obraźliwych warunkach. Ale w mojej władzy jest jeszcze umrzeć, chociaż właściwie zwracam to, co już zostało policzone. Niewielka to władza i niewielki bunt.
Ostatnie wyjaśnienie: umieram wcale nie dlatego, że nie mam siły znieść tych trzech tygodni; o, wystarczyłoby mi sił i gdybym zechciał, byłbym dostatecznie pocieszony samą świadomością wyrządzonej mi krzywdy; ale nie jestem francuskim poetą i nie chcę takiego pocieszenia. Wreszcie pokusa: przyroda tak dalece ograniczyła moją działalność swoimi trzema tygodniami wyroku, że samobójstwo jest bodaj jedyną czynnością, którą jeszcze mogę zdążyć zacząć i skończyć podług własnej woli. Ano może zechcę skorzystać z tej ostatniej możności czynu? Protest czasem nie jest rzeczą błahą…
[wytłuszczenia własne]
Skomentuję Sartre-a :
W jednej ze swoich publikacji zadaję pytanie :
„-Czy Bóg to personifikacja Etyk ?”
A na tle Sartre-a : „-Czy swoboda robienia wszystkiego, dopuszcza czynienie krzywd ?”
Swoboda Wypowiedzi. A bywa, że oszczerstwo zrujnuje życie ( karierę, … ), i z hańby „wychodzi się” z dowodem na „to”, że Zrechabilitowany, był zbyt słaby wobec otaczających, czyli dowiedziono mu „słabość ewolucyjną”.
Ale poświęcanie uwagi kłamstwom, to syzyfowe zajęcie ( tak już się nie Pracuje ).