Zawsze Ray Charles mi się przypomina, gdy słucham Alabama Shakes. Zadziwia mnie i wzrusza, że taka muzyka wciąż powraca i nie traci na wartości. Muzyka o bardzo prostym założeniu – grania dla ludzi i śpiewania o nich; prosta, a jednak taka, wobec której nie można przejść obojętnie ani pomylić jej z żadną inną. Która już od pierwszych dźwięków daje znać, że tutaj nie ma żartów, niepełnego zaangażowania czy kalkulacji na sukces czy oryginalność. I ten wokal jak u Raya Charlesa, wyszarpywany gdzieś z wnętrza, jak krzyk rozpaczy lub zwycięstwa. Jakby śpiewając wyrywali sobie tętnice, no albo serce, garściami, po kawałku.
„Heartbreaker” Alabama Shakes