Można powiedzieć, że to nie jest dojrzała muzyka, wbrew temu co sugerowałaby nazwa zespołu. Ale jeśli już wypominać jej jej szczeniackość, to trzeba przyznać, że jest to taka szczeniackość, którą chyba powszechnie się lubi. Taka bez kompromisów, żywiołowa i bardzo pewna siebie.
Spory poziom charyzmy emanuje właściwie z każdego utworu znajdującego się na płycie „II”. Te utwory to piosenki, zwykłe, „młodzieżowe”, rockowo-alternatywne kompozycje w lekkiej, punkowej, czasem elektronicznej, stylistyce. Mnóstwo jest tego typu piosenek, tego typu płyt, tego typu artystów, zwłaszcza w Ameryce. A mimo to, ciężko wymienić ich nazwy. To jest taka muzyka, której fajnie się słucha, ale szybko o niej zapomina. Raczej nie na lata, a tylko na chwilę. Ale to właśnie ona świetnie wyraża popularną maksymę Carpe Diem. Pewnie dlatego tyle jest tych zespołów, tych płyt, tych piosenek, bo mają w sobie powiew wolności, którego każdy chce zaznać – ulotny i intensywny.
Mam wrażenie, że Graduating Life nie przyłożył się też do tego, by jego płyta została zapamiętana, bo co to za tytuł „II”? Jak robocza sygnatura notatek w zeszycie. Jak oznaczenie jakiejś próby a nie nazwa skończonego dzieła. I trochę tak brzmi, jak zagrana z rękopisów, bez szczególnych koncepcji czy jakichś gruntownie przemyślanych kompozycyjnych założeń. Ma się wrażenie, że ten chłopak tak sobie po prostu w pewne popołudnie stanął przed mikrofonem i to wszystko za jednym podejściem wyśpiewał i zagrał, i tak powstała ta płyta. Jest w niej niesamowita lekkość, bezpretensjonalność i ani jednej kiepskiej piosenki, cytując tekst z ostatniej z nich: feels like summer.
Nie chcę mówić, że jest to płyta na lato, bo to źle się kojarzy, a pory roku nie mają znaczenia jeśli chodzi o słuchanie dobrej muzyki. Ale jeśli lato kojarzy się też z poczuciem wolności i podejmowaniem odważnych decyzji, to właśnie taka jest ta płyta – dodaje odwagi i uwalnia.