„Lotta Sea Lice” Courtney Barnett & Kurt Vile

Mogłabym okładkę tej płyty, wydrukowaną w dużym formacie, powiesić na ścianie między zdjęciem Grety Garbo i Audrey Hepburn. Te same kolory, podobne światło, generalnie – klasyka. Coś tak szacownego, akademickiego, bezbłędnego zwyczajnie musi stroić się w czarno-białe barwy. Nie jest to żadna zmyłka, ani stylistyka taniej awangardy, Courtney Barnett i Kurt Vile nagrali po prostu bardzo klasyczną płytę, z kategorii „gitarowego songwriterstwa”. Bluesowo-smutną, folkowo-mądrą, rockowo-surową, poetycko-piękną. Można ją prezentować na uniwersytetach w temacie akustycznej muzyki gitarowej. Taki nieskazitelny ideał. Klasyka (powtarzam trzeci raz w jednym akapicie, ale lepszych określeń nie znajduję).

Trochę zaciera mi się tutaj linia podziału mówiąca o duecie, który chyba jest bardziej wyrazisty w liczbie mnogiej: oni i gitary, niż w personalnym: on i ona. Śpiewają razem, bez kontrastów, bez rywalizacji, bez różnic emocjonalnych, to ich gitary tworzą drugiego bohatera, który choć też brzmi na dwa głosy, to jest spójny, bez schizofrenicznych ekscesów. W ogóle na tej płycie nie ma żadnych ekscesów, jest jak równy oddech przy działaniu bez wysiłku, jak coś bardzo zwykłego, co nigdy się nie zmienia, jak codzienność. Wszyscy, którym na dźwięk gitary serce szybciej bije, mogą w „Lotta Sea Lice” przeglądać się jak w lustrze, bo oto nasz dzień powszedni prezentują  w tej muzyce i  w tych tekstach, Courtney Barnett i Kurt Vile, z perspektywy pań i panów, dla wszystkich, uniwersalnie.

Nie będę opowiadać o codzienności, by nie produkować niepotrzebnych banałów. Chcę tylko zwrócić uwagę na pewną dostojność wyważenia ich muzyki. Na „Lotta Sea Lice” nic nie jest przesadne – delikatny smutek, subtelna ironia, niedopowiedziana intymność i żadnych krzyków, żadnych melodramatów, żadnych instrumentalno-wokalnych popisów. Wszystko z gracją w odcieniach szarości. Która w tym wydaniu wcale nie jest nudna, banalna i przygnębiająca. Proszę posłuchać chociażby „Fear Is Like A Forest”, „Outta The Woodwork”, „Peepin Tom”, czy „Continental Breakfast” (a najlepiej całej płyty) – grają jakby nic nie musieli, udowadniać. Ich muzyka jest jak brzmienie domu – znajoma, osobista i rozkosznie bezpieczna.


Zobacz również:
„Fear Is Like A Forest” Jen Cloher
„sometimes i sit and think, and sometimes i just sit” Courtney Barnett



Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *