Wzięłam w podróż przypadkiem znalezioną książkę, o której ani o jej autorze nic nie wiedziałam – „Na krawędzi rozumu” chorwackiego pisarza Miroslava Krležy. Przeczytałam ją, bo nie miałam nic innego pod ręką, ale nie była to łatwa lektura. Pisana w duchu wzniosłego anarchicznego socjalizmu. Dopiero na dwóch ostatnich stronach urzekł mnie fragment o radiu i muzyce. Warto było dotrwać do końca, a co ciekawe, drugi raz zdarzyło mi się spotkać z dziełem, którego zakończenie ratowało całą treść, miałam tak też z Kusturicą (jakiś dziwny talent południowych Słowian). A zatem, chciałabym się podzielić tym cytatem, jest to chyba rzadkość gdy radio gości w literaturze i to na dodatek na dwóch stronach. Ja zamieszczam fragment tego fragmentu:
„A może by tak otworzyć radio i uciec w dźwięk? Człowiek może się ukryć, uciec, zniknąć w kręgu dźwięków, rozpłynąć się w falach głosu, utonąć w gorzkich i ciemnych amplitudach wiolonczeli… Człowiek może się rozpłynąć w łukach dźwięków, w kołysaniu balonu, który unosi się w górę pozostawiając za sobą pionowe nici fletów, wwiercając się w srebrne serpentyny, które wznoszą się w coraz śmielszych zakrętach przy akompaniamencie odległych dzwonów, do surrealnych polanek, skąd otwierają się dalekie, nieskończenie jasne pejzaże, gdzie w cieniu ciemnych platanów szemrze wodotrysk i beczą dudy. (…) A o milimetr bardziej w prawo: parowozy, karabiny maszynowe, ustawy, ostrogi, armaty, huk fabryk, poczucie pustki, zupełna próżnia w głowach i sercach, prostopadła oś absolutnej ciemności, wokół której kłębią się i huczą jak wicher nieskończone masy mroku. W ciemnej pustce głos prelegenta z przestrzeni: o chorobach psów w wielkich miastach ze szczególnym uwzględnieniem nowoczesnej komunikacji, głos innego człowieka o gazach trujących i zbrojeniach mocarstw, opera, oklaski w złocistej sali, przelewający się, żółtawy jak kość słoniowa odblask półświatła na partyturach, oklaski, grzmot oklasków w lożach, tempo czasu, raz-dwa, raz-dwa, marsz niekończących się kolumn w trzydziestu dwóch przeciwległych kierunkach, raz-dwa, raz-dwa, wiece, oklaski, wrzask tłumu, sztandary, dzwony, armaty, rakiety… Harmonia: parlez-moi d’amour, a na tej samej skali trochę w prawo: Madryt, Szanghaj… Milimetr w lewo: rytm maszerujących batalionów, raz-dwa, trzaski iskier pod cienką klejonką czarodziejskiego pudła, które gra w pustym pokoju, dym, dzwony, pożary, anteny, kościoły. Noc i ciemność człowieka, który ze zdenerwowaniem dotyka skali radia, jakby czułkami własnego nadajnika szukał z kimś w próżni kontaktu”.
/ „Na krawędzi rozumu” Miroslav Krleža, 1938/