Wydaje mi się, że jest to płyta na długie dystanse. Nie sprawdzę, z wiadomych względów. Została wydana w styczniu tego roku, więc jeszcze wtedy, kiedy takie podróże były możliwe. I jest jakby przystosowana do „innego świata”. Słychać na niej zmieszane ze sobą wszystkie aspekty dalekich wypraw: uczucie wolności i zmęczenie, ekscytację i niepokój o przebieg drogi w nieznane, romantyczność ucieczki i przebojowość piosenek, jakie nuci się, by odpędzić znużenie w trasie. Mam wrażenie, że we wszystkich tych okolicznościach „Someday Tomorrow Maybe” bardzo dobrze by się sprawdziła.
I chociaż na razie nie jest jej dane wybrzmieć w bezkresnej przestrzeni, to w przyciasnych pokojach też pięknie rozkwita. Potrzebuje tylko tyle miejsca, by dało się rozłożyć i wznieść ramiona przy „Hold On”. (Pozostałe utwory są jeszcze mniej wymagające przestrzennie). Rozkwita w wyobraźni ten świat ze stycznia, w którym to takie tytuły jak: „Strangers On The Subway”, „Like In The Movies”, „Where Are You Tonight” można było nadawać każdemu zwykłemu dniu. Ale może jeszcze … someday tomorrow maybe.