Płyta z założenia nieszczera. Tak zapowiedzieli ją jej twórcy, twierdząc, że to nie jest muzyka, która ich definiuje, ale chcieli czegoś takiego spróbować. Byłam ciekawa, czy to może się udać. Nie znam na tyle dobrze twórczości zespołu Can’t Swim, żebym czegoś się spodziewała, więc nie rozpatruję tej epki w kategoriach spełnionych oczekiwań czy zawodu. Czasem lubię tak, bez bagażu wiedzy włączyć muzykę i skoncentrować się tylko na niej, nie na nazwiskach, dyskografii czy intencjach twórców.
„Someone Who Isn’t Me” brzmi trochę jak eksperymentalna zabawa, bo każdy z 5 utworów prezentuje nieco odmienną stylistykę i żaden nie jest szczególnie charyzmatyczny. Taka trochę muzyka dla zabicia czasu. Ale ja nie lubię krytykować takich płyt, stawiając siebie na stanowisku kogoś, kto oczekuje wyłącznie objawień i arcydzieł. Doskonale wiem, że tworzenie wielkich rzeczy wymaga niekiedy wielu małych ćwiczeń, że próby rozwijają i są czasem początkiem tej najważniejszej drogi. Tę płytę odbieram jako takie ćwiczenia, dobrze zabija czas, ale robi to w przyjemny sposób i w zaledwie kwadrans. Coś na każdą okazję.