„Oh Lord” otwiera „The Holy Spirit of Nothing” nutą zblazowania i takiej nonszalanckiej pewności siebie, jakby Mellaux chcieli przywitać się z nieznajomym słuchaczem bezczelnym: „no tak, nic odkrywczego, ale i tak nas pokochasz”. Powtarzane jak mantra „Let me love you, oh Lord” ma w sobie coś z uwielbienia. Potrafię sobie wyobrazić to w scenerii koncertowej, gdzie rozbujany tłum z uniesionymi ramionami śpiewa ten refren w kierunku zespołu. Kto jest adresatem? Cudowni Mellaux na scenie. Oczywiście.
Podobnie mantrycznie rozbrzmiewa „What’s on your mind”. I jeśli bardzo długo się w to wsłuchiwać, to dobrnie się do skojarzeń z hipnotyzującymi kawałkami Radiohead. Ale tak w ogólnym zarysie to, to jest jednak całkiem inna muzyka. Surowa, mocna. Snobująca się na nudną, trudną, psychodeliczno-wymagającą, będącą ukojeniem dla tych cierpiętników, co zawsze mają pod wiatr. I co głowy na własnej poduszce złożyć nie mogą (przynajmniej ja słyszę w tym brzmieniu elementy trampowskich melodii z amerykańskich autostrad). A może po prostu The Doors? Zwłaszcza w „High”. A z kolei fragmenty bardzo podobne do „Circles” słyszałam chyba w soundtracku do jakiegoś (amerykańskiego, myślę) filmu, nie pamiętam jakiego. Jednym słowem – muzyka Mellaux budzi same tylko dobre skojarzenia, choć w gruncie rzeczy nic nie kopiuje. Jest autorska, wyrazista i ambitna. Świetna. Nawet jeśli to trochę wkurza, że mieli rację (Oh Lord!), że ich twórczość tak łatwo mi się spodoba.
Chętnie jako Ilustrację Muzyczną (np. Cyklu Fotografii z Gór) usłyszę „Oh Lord” „remastered” (znając możliwości edycji / mątarzu Audio Utworów = nie umiem tego, ale polecam by Wokal „stanął obok gitary” ?chyba, że treść Literacka, mniej „tu” znaczy? = błąd warsztatowy).
Uznaję potencjał Warsztatowy = współcześnie trochę trudno, możliwe mimo trudno, osiągnąć „Jedyne Takie Brzmienie Muzyczne”.
Jeszcze Gór nie fotografowałem, ale nabył bym (nie nawet) Wasz Utwór, by mieć na zaplanowanym Blogu Fotograficznym.