Można się przy tym rozmarzyć, choć zwykle to nie o takiej muzyce mówi się w ten sposób. Zwykle „rozmarza” taka pastelowa-spokojniutka-słoneczna, a „The Sunny, Dirty Days” to, podążając tym samem torem obrazowości, muzyka ciemna-niepokojąca-dżdżysta, ale działa jak marzenie senne – przenosi do innej rzeczywistości. Niby tej znanej, bardzo osobistej, a jednak dziwnej, nieodgadnionej i trochę nawet strasznej.
Używa się czasem takiego pojęcia jak „miejska muzyka”, które generalnie uważam za mało przydatne, jednak w przypadku „The Sunny, Dirty Days” ma ono pewien sens. Muzyka, która jest jak wielkie miasto – pochłania i fascynuje pasją, rytmem, ryzykiem, mnożącą się liczbą niewiadomych i przekonaniem o niekończących się możliwościach. Muzyka wolności, muzyka znosząca bariery, eksperymentująca, pełna zaangażowania i zakochania w tych wszystkich miejskich atrybutach. Taka właśnie jest „The Sunny, Dirty Days”.
Father Kong stworzył płytę, która bezpretensjonalnie porywa do świata, który dla mnie jest brzmieniem tajemniczej metropolii, ale dla Was może być czymkolwiek chcecie, ponieważ jest w tej muzyce wiele miejsca na własne wyobrażenia i interpretacje. Ona po prostu tworzy świat, w którym czuje się dobrze i do którego tęskni się od czasu do czasu, choć nie jest łatwy.
Zobacz również:
„Prawie Noc” Father Kong
„My” Father Kong
„Between” Father Kong
„1999” Father Kong