Można powiedzieć, że jest to płyta bardzo przyjemna do słuchania. Popowa, ale z posmakiem goryczy, surowym rytmem i niezbyt przesadnie wesołymi piosenkami. W gruncie rzeczy klasyczna, ale jednak trochę dziwna, z elektronicznymi akcentami, które jakby trącą myszką i przeplatają się z prostymi, gitarowymi melodiami. Taka nowocześnie staroświecka, co bardzo fajnie brzmi.
Konwencja retro już odrobinę rzuca się w oczy, gdy spojrzy się na okładkę, potem da się ją usłyszeć w „Forever (Sailing)” – w brzmieniach disco jakby z innej epoki czy ascetycznej gitarze w „Light Blue” albo „c. et al.”, które niemal tak samo wzruszają prostotą, co „Moon River” w wykonaniu Audrey Hepburn. Z minionym wiekiem wzbudza skojarzenia także to, że jest to krótka płyta z krótkimi utworami, jakby z lat 60. Ale to tyle, jeśli chodzi o „podróże do przeszłości”. W swojej przeważającej części „Valentine” jest jednak bardzo współczesną płytą, oryginalną, ale przyjazną dla wszelkiego rodzaju słuchacza. Świetny jest zwłaszcza „Ben Franklin” i „Glory”.