„Loveworms” Loveworms

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Słuchanie płyty „Loveworms” jest jak przeglądane zawartości pudełka wypełnionego pamiątkami, które sprawiają radość. Tych zaledwie siedem utworów, z których jeden to żart, które razem stanowią nieco ponad dwadzieścia minut autorskiej muzyki, to niewiele więcej niż takie, dające się zmieścić w pudełku, drobnostki, filigranowe relikty pamięci. Filigranowe, nawet jeśli usiłują prowokować energią.

Zespół Loveworms prezentuje taki rodzaj post-punku, który nikomu nie robi krzywdy i nie neguje teraźniejszości. Te wygrzebane z pudełka pamiątki nie brzmią skostniale ani niemrawo jak coś, co się chowa, bo jest nie na te czasy. Wręcz przeciwnie – w brzmieniu Loveworms bardzo ładnie kreowana jest przestrzeń, w takim orzeźwiającym klimacie zimowego poranka. Jest to muzyka która pobudza, pcha do przodu, bardzo hojne obdarza uczuciem przyjemności. I zdaje się nieść obietnicę czegoś zupełnie nowego.

Płyta „Loveworms” emanuje świeżością pierwszych wspólnych pomysłów, którą zespół z impetem zdobywa entuzjazm nowych słuchaczy. A jeśli coś ten impet osłabia, jeśli coś przygasza energię, to te wszystkie niewyśpiewane frazy. Właściwie jest to mówiona płyta. Czy taki pomysł? Czy takie możliwości? Nie odgadnę. Zbyt filigranowa jest to dawka twórczości. Myślę, że do sprawdzenia na koncertach.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *