Nie odnajduję się w nierzeczywistych światach. Nie przekonują mnie ich wykreowane historie. Zatem muzyka w stylu „dark folk”, jakim targetuje się Ols, niełatwo nawiązuje dialog z moimi emocjami i poczuciem estetyki. Jednak z płyty „Poświaty” dość szybko dotarły do mnie porozumiewawcze dźwięki. Już pierwszy utwór „O niej” rozpoczął opowieść, której z dużym zainteresowaniem wysłuchałam do końca.
Może jest to też kwestia tego, że „Poświaty” nie prowadzą zbyt głęboko w świat wyobrażeń (pozostajemy w łączności z Ziemią), a może to zasługa artystki, która w swojej twórczości nie poddaje się niewolniczo konwencji. W każdym razie, od razu polubiłam jej muzykę, bez konieczności oswajania się z czymś niecodziennym. Utwory Ols przekonują lekkością, a „mroczny klimat” w wielu fragmentach tej płyty można nazwać rzekomym. Tak, jak wyraża to jej tytuł – kieruje ona raczej w stronę światła. Pięknie ujmuje to utwór „Światło III”. I piękne w twórczości Ols jest też to, jak opowiada o uczuciach – w tej kategorii, moim zdaniem, zwycięża „Bez nas”, którym ta historia się kończy.
Być może z taką łatwością odnalazłam się w muzycznym świecie Ols, bo on wcale nie jest nierzeczywisty, jest tylko przerysowany przez kalkę sztuki, tak, że brzmi w dwóch wymiarach jednocześnie.