Spinofonia swoją płytę „Spinofonia III” rozpoczyna jakby księgą cytatów. Czy to cover, czy to plagiat? Nie, to „Zegar pewnej epoki”. Taki tytuł nosi pierwszy utwór i zespół komunikuje nim bardzo jasno jak definiuje to, co tworzy; gdzie znajduje inspirację. Tak więc zaczęłam słuchać tej płyty z podejściem „wiem, co to będzie i wiem, że to lubię”. Nie spodziewałam się niczego odkrywczego, ale przyjemnego dla ucha.
Lekko zbił mnie z tropu trzeci utwór „Na skrzydłach”, a zupełnie przedefiniował moje pojęcie o tej płycie kolejny – „Za horyzontem żagli”. Postanowiłam już niczego się nie spodziewać, ale do końca płyty zostały już tylko dwa utwory, więc niewiele już mogło mnie zaskoczyć, choć księga cytatów zniknęła gdzieś na półce. Tak, że nic nie podpowie jak opisać tę muzykę, pod jakim hasłem szukać opowieści jej twórców. Myślę, że po prostu nie jest jedna, bo Spinofonia ma wiele ciekawych pomysłów.
Jest dużo agresywnego rocka i masa subtelności. Można finalnie odnieść wrażenie, że ten album jest jak układanka, w której dużo elementów do siebie nie pasuje i zabawę w stworzenie obrazu kończy się z dłonią pełną niedających się połączyć klocków. „Spinofonia III” sprawia wrażenie warsztatowych pomysłów, nawet tytuł jest jakby roboczy, jak oznaczenie próby, jeden z możliwych wariantów. Tyle, że żaden z utworów nie brzmi roboczo, wszystkie, bez wyjątku, są absolutnie bardzo dobre.