W muzyce z „Great Western Valkyrie” najbardziej podoba mi się oldschoolowe echo – taki metaliczny pogłos, jakby wada wynikła ze złej akustyki podczas nagrywania. Tworzy on klimat niskokosztowego starocia. Wszelkie stare badziewia są teraz w modzie, więc podejrzewam tu zamierzony „styl pod publikę”. Ale świadoma tego powtarzam – podoba mi się to w wykonaniu Rival Sons.
Podoba mi się mocne, ciężkie brzmienie gitary w połączeniu z krystalicznie czystym głosem wokalisty, wyrazisty bas, perkusja, która robi co chce, wściekłość „Secret”, przestrzeń „Belle Starr”, swingujące „Good Time”, operowe „Destination On Course” a nawet odwołania do country w „Where I’ve Been”. Czyli z grubsza jakieś 80% zawartości tej płyty.
Bardzo lubię taki rodzaj „amerykańskiego stylu”, obecnego nie tylko w muzyce, ale na przykład też w literaturze, który objawia się w tworzeniu zdumiewających rzeczy bez „wielkosztukowego” zadęcia. Rival Sons są dobrym przykładem tego stylu – panowie jak z westernu a ich muzyka jak z Carnegie Hall.