Muzyka dobrze brzmi z obrazem. Co w ogóle nie jest żadnym odkryciem. Ale mam na myśli coś więcej niż montaż polifoniczny, ruchome obrazy, dziedzictwo MTV. Chodzi mi o obraz bardziej dosłowny, statyczny, o malarstwo i muzykę – dwie sztuki, dwa odrębne dzieła.
Dzieła powstałe czasem w różnych epokach, w różnych kulturach, stylach, z różnym przesłaniem świetnie się dopełniają, brzmią razem, nabierają głębszego znaczenia. Niedawno doświadczyłam takiego przykładu – Henri de Toulouse-Lautrec „Toaleta” (1889) i Suzanne Vega „Small Blue Thing” (1985). Razem niosą szczególną treść. Mocną. Zwłaszcza na ginekologii.
Zobacz również:
„Ludlow Street” Suzanne Vega