Daltonists chcą się widzieć przymiotnikowo. Widzieć. Swoją nazwą nawiązują do wzroku. Słychać to w pięciu utworach, które ostentacyjnie są jakieś (za wyjątkiem może „pacyfiku” – ten jeden wyraża się podmiotowo), a zatem: „beduiński”, „asfaltowy”, „ochrowy”, „abażurowy”. Spróbowałam rozszyfrować je tym kluczem i nie pytać „o czym?”, a raczej „w jaki sposób?”.
Daltonists grają w taki sposób, że dzieciństwo mi się przypomina. Ich płyta „daltonists” brzmi trochę jak ścieżka dźwiękowa z PRL-owskich filmów. Filmów – więc jednak „o czymś”. Filmów – więc jednak wizualna. Nie potrafię tego wrażenia uzasadnić. Czy to przez syntezatory, czy bas brzmiący jak czynnik budowania napięcia, w każdym razie, gdy tego słucham, to widzę w głowie obrazy w jakości VHS lub technikoloru. Nie wydaje mi się, żeby to był celowy zabieg twórców tej płyty, bo z założenia jest to muzyka bardzo nowoczesna – współczesny jazz łączony z nieoczywistymi technikami i gatunkami (w tym z nurtu afrykańskiego, co sugeruje chociażby „beduiński”. Tym bardziej nie wiem, dlaczego echo polskich blokowisk przebija mi przez te dźwięki).
„Daltonists” nie brzmi nowocześnie – jak akustyka nieznanych przestrzeni, raczej jak powrót do domu. Ma się takie uczucie, że od razu można się w tej muzyce zadomowić. Bez szukania, znajduje się w niej swoje własne miejsce (jak we wspomnieniach dzieciństwa). Miejsce, w którym z muzyką daltonists będzie można spotkać się osobiście, będą Katowice w sierpniu, gdzie zespół wystąpi podczas OFF Festivalu. Miejsce w sam raz – rodzinna atmosfera i muzyka jak z domowej kolekcji VHSów. Koncert daltonists będzie wydarzeniem nowej sceny festiwalu – mBank OFF Jazz Club, na której zaprezentują się wybitni jazzmani oraz najlepiej zapowiadające się składy i nazwiska. O nich wszystkich przeczytacie w ogłoszeniu organizatora.