Dwukrotnie zmniejszyłam standardowe ustawienia głośności w moim laptopie, gdy pierwszy raz włączyłam teledysk do piosenki „High Class Woman”. Elin Larsson, tak nazywa się wokalistka zespołu Blues Pills, co warto sobie zapamiętać, bo siła jej głosu wprawia w osłupienie. Patrząc na okładkę płyty i image zespołu myślałam, że będzie to coś radośnie-hipisowsko-oldschoolowego, co w gruncie rzeczy mnie zastanowiło, bo ich debiutancką płytę poleciła mi redakcja greckiego portalu muzycznego, pisząca głównie o metalu i hard rocku. „Dziwne, zobaczymy” – pomyślałam i włączyłam „High Class Woman”, co z miejsca rozwiało wszelkie moje wątpliwości.
Ta piosenka otwiera debiutancki album Blues Pills „Blues Pills”. Niesamowite. Rockowa płyta bez ani jednej tkliwej, „radiowej” ballady (w XXI wieku coś takiego!). Nie do uwierzenia. Choć przez chwilę myślałam, że jednak nie będę mogła tak napisać, bo ostatni utwór „Little Sun” tkliwo-balladowo się zaczyna, ale Elin Larsson nie potrafi chyba tak po prostu sobie posmęcić i w końcu wydziera się tak, jak na całej płycie. I dobrze.
Jest to bardzo mocny album, nie tylko w decybelach. Szalejąca perkusja ani na chwilę nie zwalnia tempa, gitary ani na chwilę nie opuszczają mistrzowskiego poziomu, a spektakularny głos nie przestaje zachwycać. Jest to w czystej postaci muzyczny krzyk, ale nie desperacki wrzask, a krzyk prawdziwego talentu. Do tego stopnia mocny i pewny siebie, że wydaje się, iż żadne głosy krytyki nie mają szans zostać tu usłyszane. Co nie oznacza, że ich nie ma. Można mieć zastrzeżenia. Na przykład, wydaje mi się, że jest to zbyt „równa” płyta. Wszystkie 10 piosenek ma niemal identyczny ładunek emocjonalny, rytm i konstrukcję. Wszystkie są dobre, ale żadna szczególna. Rozbujana „No Hope Left For Me” trochę się wyróżnia, „Little Sun”, bo ma przedsmak tej nieobecnej tkliwości i „High Class Woman”, bo jest pierwsza i wszystkie kolejne piosenki są już tylko do niej podobne.
Można też krytykować image i styl zespołu, snując podejrzenia, że jest to tylko taki PRowy „chwyt” mający zaintrygować media, albo droga na skróty z wykorzystaniem sprawdzonych „chwytów” z najlepszych dekad rock’n’rolla. Być może. To prawdopodobnie zweryfikują kolejne płyty Blues Pills lub ich brak. Póki co, sugeruję, by nie rozpraszać się podejrzeniami i dać się ponieść tej muzycznej rozkoszy, którą serwują nam na swojej debiutanckiej płycie Blues Pills.
Wyobrażam sobie, że ich koncert musi być czymś absolutnie niezapomnianym… Chciałabym przestać to sobie tylko wyobrażać.