“Flashes” Flashes to osobliwa płyta. Trudno się do niej ustosunkować, opisać, ocenić. Rodzi wiele pytań i wątpliwości. I dobrze. Sztuka powinna stawiać pytania. Wydany pod koniec ubiegłego roku krążek zawiera 11 piosenek, z których żadna nie zapada łatwo w pamięć. Ale całą płytę pamięta się w tym kontekście, że jest ciekawa i warto do niej wrócić.
Sam zespół definiuje muzykę z „Flashes” jako „alternative, art rock, noise rock, post grunge” i nie ma w tym kłamstwa, i wszystko to jest na tej płycie, co więcej, to wszystko jest w jednej piosence (nie w każdej z 11, ale w niektórych). Zaczyna się normalnie, znajomo, noise’owo (trochę za słaby wokal jak na taki „hałas”), ale potem pojawiają się numery w rodzaju „Tachimachi”, „Selaphobia”, „Nineteen Eighty Nice”. Ponad 7-minutowe utwory, które odjeżdżają gdzieś w psychodelizm, gdzieś daleko poza grunge’owo-noise’owy schemat, chociaż nie porzucają go całkowicie. To coś jak połączenie krzyku i echa, bałaganu i przestrzeni. „Zabałaganiona przestrzeń” – to być może dobry opis tej płyty. Intrygujący i zachęcający (mam nadzieję). A zatem opinia…
Na nowej płycie Flashes zatytułowanej “Flashes” można usłyszeć zabałaganioną przestrzeń. Jedyną w swoim rodzaju. Ciekawa płyta. Do posłuchania na stronie zespołu: http://flashesband.bandcamp.com/