Myślałam, że dużo wiem o Kongu, bo przeczytałam kilka reportaży, powieści dokumentalnych, raportów ONZ, napisałam nawet jeden artykuł i mam DVD z filmami dokumentalnymi z czasów kolonializmu, zrealizowanymi przez wybitnych belgijskich filmowców (Gérarda De Boe, André Cauvina i Ernesta Genvala). A mimo to, nie miałam pojęcia o muzyce z Kinszasy. Dowiedziałam się o niej dzięki innemu blogerowi, który w komentarzu pod moim wpisem o Songhoy Blues polecił zespół Mbongwana Star. Tej wiosny ukazała się płyta tej grupy, „From Kinshasa to the Moon”, która zrobiła jako taką furorę na Zachodzie. Chociaż, jak wspomniałam, nie słyszałam nigdy wcześniej żadnej kongijskiej muzyki, to ta płyta nie zaskoczyła mnie w ogóle. Ewentualne zaskoczyła tym, że brzmi dokładnie tak, jak wyobrażałam sobie brzmienie Kinszasy z tych wszystkich reportaży i powieści.
„From Kinshasa to the Moon” to nie jest daleka podróż, ponieważ Kinszasa wydaje się być równie surrealistyczna, jak życie w kosmosie. W kraju, w którym można stracić rachubę kto kogo dziś morduje Kinszasa jest jak Hollywood Boulevard biegnący przez sam środek wojennych slumsów, w którym życie znieść można tylko na prochach. A na prochach na księżyc blisko. Taki narkotyczny odlot słyszę właśnie w muzyce Mbongwana Star, szczególnie w piosence „Malukayi”.
Muzyka Mbongwana Star jest fascynująca dzięki swojej niedefiniowalności. Może stać na półce blisko muzyki tanecznej, może być określana jako folk, albo nawet coś alternatywnego, ale myślę, że w żadnej z tych kategorii nie ma sobie równych. Nosi znamiona zachodniej kultury (obecne chociażby w wyglądzie okładki płyty), ale przedstawia treści płynące wprost z „serca Afryki”. Tym, co jeszcze dobrego mogę o Mbongwana Star napisać, jest pochwalenie teledysku do piosenki „Kala”, który dzięki świetnym zdjęciom i popisom tanecznym na długo zapada w pamięć.
Ale jest jeszcze jedna, lepsza rzecz dotycząca Mbongwana Star, mianowicie: 10 lipca wystąpią w Krakowie w ramach Festiwalu Rozstaje. Kto tylko może powinien to zobaczyć, przecież tak dobrych zespołów z Afryki nie widuje się w Polsce na co dzień.
Skoro tak się podoba, to koniecznie sprawdź Konono no1, od których zaczęła się popularność Konga w zachodnim alternatywnym światku: https://www.youtube.com/watch?v=Los0qjV9Ecg i cały ruch Conogotronics, który wydają Belgowie z Crammed Discs.