„Huta Luna” Furia

Nie da się oprzeć wrażeniu, że zespół Furia na płycie „Huta Luna” opowiada jakąś historię. A wręcz zdaję się ją streszczać już w pierwszym utworze „Zamawianie trzecie”, niejako zapowiadając, co nas przy słuchaniu tego albumu spotka: Znajdziesz, wnikniesz, zrozumiesz i znikniesz. Ta historia nie bardzo mnie interesuje, to jest jakaś kolejna męska fabuła, przez chłopów dla chłopów pisana. O jakiejś wyobrażonej sile, przerysowanym poświęceniu, o wyśnionym byciu herosem z innej epoki. Co mogę powiedzieć – śnijcie sobie panowie. To niezbyt mnie zajmuje, ale ta muzyka… to godne uwagi piękno.

Odwołując się do jakiejś sztampowo pojmowanej polskości w sarmackim klimacie z wykorzystaniem ludycznych powiedzonek, Furia organizuje nam jakby podróż. Mniej więcej połowa tej płyty (30 minut), którą stanowi większość otworów (1-9), to wyprawa z tragicznym w skutkach finałem. Słychać, że jedziemy, muzyka stale gdzieś pędzi i przyjemnie jest dawać się jej ponosić. Rozbrzmiewa na kilku planach, tworzy głębię, nie zatrzymując się przy tym ani na chwilę, oszałamia energią, ale nie ma w tym hałasu, nie słychać wrzasku, słychać detale. Momentami wywołujące wręcz liryczny efekt, choć muzyka, którą słyszymy niezmiennie i bez wątpienia jest metalem. Jest przy tym piękna, co dla niektórych może być zjawiskowe.

Dla mnie taki jest przede wszystkim utwór „Idź!” z czymś jakby efemeryczną melodią utkaną na szaleńczym rytmie, z wyprzedzającymi się planami gitar i perkusji . Można powiedzieć, że słucha się go nie od początku do końca, ale od przodu do tyłu, być może to jest to „wnikanie”, które zapowiedziano słuchaczom w pierwszym utworze. W mniejszym lub większym stopniu brzmi tak w zasadzie cała płyta. Przynajmniej pierwsza jej część.

A potem wszystko ginie i odtwarza się na nowo. Ostatni utwór, „Księżyc, czyli Słońce”, który stanowi połowę płyty, jest już w zasadzie inną opowieścią, odradzającą się z ciszy. Wydaje mi się, że to jest to, co dzieje się po tym zapowiadanym „zniknięciu”. Cały ten utwór nie brzmi już jak metal, Furia oferuje nam tutaj jakiś rodzaj muzyki kontemplacyjnej, mozolną wędrówkę w poszukiwaniu czegoś, przeszukiwanie zgliszczy, medytację. Jest to jakby odrębna część płyty, ale jednak obie jej części stanowią racjonalną całość. Spójna i dobrze opowiedziana jest to historia, choć moim zdaniem nie dorównuje kunsztowi muzyki.

Zespół Furia odważnie i zwycięsko wychodzi poza niszę ograniczoną gatunkowymi wymogami, bardzo konserwatywnymi, na swój sposób, subkulturowymi oczekiwaniami, ograniczoną liczbą „dozwolonych” instrumentów. Inteligentnie omija to, co w metalu oczywiste i drażniące dla tych, którzy nie żyją taką muzyką. Wydaje się, że nie idzie na kompromisy, a jednak ja słyszę mnóstwo życia w tym death metalu.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *