Jakby sklejona z czegoś rozbitego na kawałki, albo nawet kilku fragmentarycznych rzeczy. Jakby przegrana z wielu zupełnie różnych płyt – „Laurel Hell” Mitski nie daje się łatwo sklasyfikować. Jest to raczej pop, ale po muzyce popularnej spodziewa się lekkości i zabawy, a nowa płyta Mitski zdecydowanie zabawna nie jest, nie każdy też odbierze ją jako lekką, bo w znaczniej jej części surowe syntezatory niespecjalnie aranżowane są w ten sposób, by tworzyć ładną melodię. Mitski nieprzerwanie bardzo ładnie śpiewa, do bardzo osobliwego podkładu – tak najkrócej można opisać ten album.
Ja lubię takie płyty – na których jest dużo kontrastu, które są nieoczywiste, których autorzy posługują się prostymi środkami, by wyrazić trudne treści. Coś jakby łatwe piosenki o klęskach. Może ironiczne, może karykaturalne, ale zasadniczo wiele różnego rodzaju katastrof jest w swoim charakterze banalnych, pozbawionych wzniosłości i epickiego rozmachu. Dzieją się zwyczajnie i nie można z nimi nic zrobić, nic na nie poradzić.
„Laurel Hell” jest bardzo szczerą, a przy tym oryginalną płytą, o dużym stopniu artyzmu, ale jednak łatwą. Można usłyszeć na niej wiele wymiarów – ten pierwszy, kończący się na gruncie prostych piosenek i kolejne, które sięgają coraz głębiej i głębiej w treści i znaczenia związane – chyba najogólniej (i najpatetyczniej) rzecz ujmując, z człowieczeństwem.