VULCANO Sorry Boys na płytę roku

Koniec roku niejako wymusza akcje typu zestawienia, rankingi, listy najlepszych i najgorszych. Ja takiej listy nie zrobię, bo: a) kimże jestem, żeby sobie tak klasyfikować? b) czy słyszałam wszystko, z czego należy wybierać najlepszych? c) czy pamiętam to, co najważniejsze? Na pewno nie. Więc nie będzie rankingu, ale propozycja do kategorii płyta roku. Coś z ostatnich miesięcy, coś co jeszcze pamiętam – Sorry Boys „Vulcano”.

Dygresja: Moja historia o Sorry Boys zaczyna się jak opowieść o miłości od pierwszego dźwięku. Dzieje się tak, gdy słyszysz jakąś piosenkę pierwszy raz w życiu i przez następnych kilka tygodni, miesięcy, lat (zależy jak silna jest miłość) nie możesz przestać jej słuchać. Albo jest genialna, albo idealnie odzwierciedla twoją bieżącą kondycję psychiczną. „Cancer Sign Love” nie mogłam przestać słuchać chyba przez kilka miesięcy, ale co ważniejsze – długo nie wiedziałam, że to polski zespół. I ten wątek kontynuuje „Vulcano” – płyta na światowym poziomie.

Uzasadnienie: co mi się w niej podoba? Przede wszystkim to, że spełnia oczekiwania. Jest dokładnie tym, czego można się było spodziewać po debiutanckiej płycie „Hard Working Classes”. Ale w żadnym wypadku nie oznacza to, że najnowsza płyta Sorry Boys jest przewidywalna. Jest po prostu taka, jaka powinna być druga płyta zespołu na światowym poziomie. Potwierdza klasę, kontynuując styl.

„Vulcano” odbieram jako interesującą artystycznie mozaikę krzyku i szeptu. Coś, co koresponduje z tytułem płyty (jest wybuch i wolno spływająca lawa), więc jest dobre w kontekście artystycznego przekazu. A ponadto, jest dla ludzi, a nie wąskiej grupy koneserów czy specjalistów. „Vulcano” to płyta, której obszerne fragmenty da się nucić już po pierwszym przesłuchaniu. Można rzec – pełna przebojów: „Evolution”, „Phoenix”, „The Sun”, „Dagny” (moje ulubione)…, właściwie można by wymienić całą tracklistę.

Rozczarowała mnie tylko jedna rzecz – „Zimna wojna”, ostatnia piosenka na płycie. Szczególna, bo jedyna po polsku. Zanim ją usłyszałam przeczytałam tekst, w książeczce dołączonej do płyty. Dobry tekst, więc miałam wielkie oczekiwania. I niestety, nietrafione. Najgorzej jest coś sobie wyobrazić.

Załączam teledysk „Phoenix”, bo jest naprawdę …. (tak użyję tego słowa) … MEGAprofesjonalny.

 

Zobacz również:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *