7 czerwca 2024, Świebodzice, Miejski Dom Kultury
Poszłam na ten koncert z pobudek poznawczych i przyzwoitości, bo wiele lat temu napisałam pracę naukową z istotnym rozdziałem o rockabilly, a nigdy takiej muzyki na żywo nie słyszałam. Więc w celach naukowych, poszerzając wiedzę, mniej dla rozrywki, trochę jak do muzeum. Zespół Burnin’ Hearts też wyszedł z takiej pozycji – że to, co gra, to muzyka, którą trzeba tłumaczyć. To ciekawe, bo jest wiele innych, starszych nawet stylów muzycznych, które funkcjonują współcześnie i nikt nie rozprawia o ich genezie. Rockabilly zwykle postrzega się przez jego metrykę, jakby uparcie podkreślając: „to nie jest nic współczesnego”. A czemu nie?
Bambara brzmi podobnie, w innym gatunku, ale z podobną surowością (patrz „Serafina”) – takie było jedno z moich pierwszych skojarzeń. A potem już wszystkie te dźwięki wydały mi się bardzo aktualne i w ogóle niewypolerowane na potrzeby muzealnych witryn. Surowy wokal, agresywny rytm, ostre brzmienie gitary – muzyka Burnin’ Hearts nie jest podkładem do oldschoolowych potańcówek, ma spory ładunek smutku i tęsknoty za pędem, który potrafiłabym wytłumaczyć w ujęciu historycznym, ale unikam niepotrzebnego historycznego nudziarstwa. Poza ty, chodzi właśnie o to, że muzyki Burnin’ Hearts nie trzeba tłumaczyć (i całe szczęście, że podczas koncertu w Świebodzicach wokalista szybko tego zaprzestał).
To nie jest „zespół kostiumowy”, który dla rozrywki coś tam pastiszuje i „odgrywa”. On gra własne, autorskie utwory, które skutecznie tworzą interakcję ze współczesną wrażliwością. A gra bardzo dobrze i przy odpowiedniej oprawie wyobrażam sobie ich świetny koncert. Dom Kultury taką oprawą nie jest, więc wiele z tego wydarzenia pozostało w mojej wyobraźni. Ale to jest blog o muzyce, nie infrastrukturze czy organizacji koncertów, więc muzycznie Burnin’ Hearts prezentują całkiem dobrą twórczość, która „na żywo” rozkwita. Metryki przepadają, gdy się czegoś takiego słucha.