Sorry Boys w Starym Klasztorze

fot. Krzysiek Pyczek / Facebook

29 stycznia 2017, Wrocław, Stary Klasztor

Postaw mi kawę na buycoffee.to 

Gdy tylko wyszli na scenę, wnętrze Starego Klasztoru wypełnił blask. Początkowo myślałam, że to zwykłe złudzenie wywołane przez złotą, świecącą sukienkę wokalistki i adekwatne oświetlenie. Te dwa czynniki z pewnością podkreślały ten efekt blasku, ale one same nie tworzyły go. Ponieważ wraz z upływem kolejnych zwrotek, refrenów, a w końcu piosenek, gdy już świadomie nie dawałam się zwieść dekoracjom ani kreacjom, blask wciąż bił ze sceny. Myślę, że jego źródłem była radość wspólnego grania własnej muzyki, w którą się wierzy. Sorry Boys na scenie prezentuje się jako właśnie taki zespół, w którym każdy jest ważny, daje z siebie wszystko i cieszy go muzyka, którą gra. Stąd ten blask.

Pomimo mojej długoletniej sympatii do twórczości Sorry Boys, wczoraj po raz pierwszy widziałam ich występ na żywo i zaskoczył mnie. Zakładałam, że będzie bardziej elektroniczny. Tak często się zdarza, że zespoły, które na płytach eksperymentują z różnymi nietypowymi instrumentami, na koncertach te piękne dźwięki zamieniają na syntetyczne aranżacje. W sumie, w dobie kryzysu jest to zrozumiałe – kto by tyle instrumentów po kraju woził? No więc Sorry Boys przywieźli. Przywieźli nawet puzonistę, Tomasza Kasiukiewicza, który wystąpił w dwóch piosenkach.

Dzięki tym wszystkim instrumentom to był zaskakująco piękny koncert, bogaty muzycznie, żywiołowy, z tą radością grania, o której już wspomniałam i z niebanalną dawką artyzmu. Szczególnie zachwyciła ona podczas wykonania „Dagny” – zjawiskowego, z odrobiną teatralnego wyrafinowania. A po nim „This New World” zadziwił mnie rockową mocą, tak, że aż sama siebie zapytałam, dlaczego oczekiwałam po tym koncercie oszczędnej w wyrazie elektroniki, skoro Sorry Boys tworzą tak świetni instrumentaliści i skoro ich repertuar jest tak niebanalny.

Koncert promujący najnowszą płytę „Roma” obfitował oczywiście w utwory z tego krążka. Wiele bardzo dobrych, śpiewanych po polsku piosenek. To była dotąd, w mojej opinii, pięta achillesowa Sorry Boys – wszystko zawsze wychodziło im świetnie, oprócz polskich tekstów piosenek. Na „Romie” pokonali tę słabość, co należałoby porządnie wychwalić przy okazji recenzji płyty, w kontekście koncertu jest jednak tego jeszcze dodatkowy plus – publiczność śpiewająca pod sceną teksty, które łatwo zapamiętać, jak: „o drogę nie pytam/ nie pytam nikogo/ bo ja drogę lubię/ długą, długą/ bo ja wolę ufać/ własnym nogom„. Tak pożegnali się wspólnym śpiewaniem, jak wspólnym pozdrowieniem, publiczność i zespół.

Dla mnie osobistą, wielką radością podczas tego koncertu było „Cancer Sign Love” na otwarcie bisów. Od tej właśnie piosenki muzyka Sorry Boys co jakiś czas znaczy bardzo wiele w moim życiu, więc dziękuję za tę nutkę sentymentalizmu na koniec. Bynajmniej nie smutnego, a pełnego blasku. Bo przecież Sorry Boys to zespół, który błyszczy na scenie.


Zobacz również:
VULCANO Sorry Boys na płytę roku



Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *