Nie miałam ochoty słuchać tej płyty. Gdy tylko zobaczyłam jej tak zwaną track listę oceniłam, że to dziś nie dla mnie. Dziwne, ale czasem można ocenić muzykę po wyglądzie. Chciałam posłuchać „zwykłej” płyty ze „zwykłymi” piosenkami, z melodiami, z refrenem, z muzyką graną na instrumentach, a na „Slow Burn”, jak się spojrzy, to od razu widzi się, że to nie jest „zwykła” płyta, ponieważ średnia długość piosenek na niej zawartych to jakieś dwie minuty. Dwadzieścia sekund trwa „Given Up To You”, dwadzieścia dziewięć – „Razor Blade”, pięćdziesiąt dwie – „Blunt Trauma”. Czy to jeszcze piosenki, czy już dżingle? Dlaczego ktoś nagrywa płytę, jak nie ma nic do zagrania? – Mniej więcej tego typu były moje uprzedzenia, ale, żeby nie odrzucać muzyki po wyglądzie, postanowiłam posłuchać jakiejś jednej dłuższej, „normalnej” piosenki. Internetowi komentatorzy polecili „A Letter For Zach”.
Zaczyna się trochę jak „No Surprises”, ale potem nie ma już nic wspólnego z Radiohead. Pomyślałam sobie: „dobra, to nie jest dziwactwo” i dałam szansę drugiej dłuższej piosence, i tak, podążając tą drogą kompromisów przesłuchałam całą płytę. To w sumie tylko nieco ponad dwadzieścia minut, więc nie będzie to wielka marnacja czasu, nawet dla tych, którym ta muzyka nie przypadnie do gustu, a wysłuchać warto – od początku do końca, całej płyty, w układzie takim, w jakim ją wydano. Bo „Slow Burn” to jedna, ważna wypowiedź.
Czasem są na niej piosenki, czasem krzyki i hałasy, czasem słowa i opowieści, czasem muzyka, czasem inna treść, ale wszystko to razem tworzy jakby jeden dialog jednej sceny. Sceny pod roboczym tytułem „oto właśnie dom wybucha”. Nie ma wytłumaczeń jak do tego doszło, nie ma kontynuacji, żadnego dłuższego fragmentu nadającego tej historii sensu. Nie ma nic więcej – tylko ta jedna scena kwiecistego dialogu, który wyraża wszystko. Wielka tragedia rozgrywająca się w ramach bardzo małego, prywatnego świata. Coś, o czym wszyscy mówią, dziejące się tam, gdzie nie da się o tym nikomu opowiedzieć. Olbrzymie emocje. W zwykłych zdarzeniach, zwykłych osobach, w prostych, krótkich utworach, w krzyku, w opowieści, anegdocie, piosence. Faktycznie, niezwykła płyta. Taka, przy opisie której brakuje słów.
(Dzięki „Slow Burn” zyskałam taką mądrość życiową – że muzyki powinno się słuchać, a nie na nią patrzeć. Słyszę śmiech wywołany banalnością tej mądrości, ale skoro to takie oczywiste, to skąd biorą się „piękne gwiazdy muzyki”, których nie da się słuchać?)