Jakaż to jest niezwykła płyta! Taka śliczna pastelowa okładka, a w opisie zespołu w jednym zdaniu użyto wyrazów „powódź”, „huragan” i „krzyk”. Nic tu się nie zgadza, a najbardziej ten „dinozaur” w nazwie i tytule, ale zarazem to on jest najważniejszą informacją na początek – sygnałem, że mamy do czynienia z muzyką wielkich gabarytów.
Od krzyku, huraganu i powodzi „Show Me A Dinosaur” się zaczyna. Zatem w utworze „Rakev” już na sam początek możemy usłyszeć kwintesencję twórczości zespołu Show Ma A Dinosaur. A przeżycie tego wszystkiego na raz – i wrzasku, i muzyki porównywalnej do ekstremalnych zjawisk atmosferycznych – zapewnia, jak możecie się domyślać, niebagatelne doznania. Żeby wyjść z nich cało i dobrnąć jako tako w jednym kawałku do końca płyty, po „Rakev” Show Me A Dinosaur proponuje moment wyciszenia we „Vjudze”, ale krótki, minutkę zaledwie, tyle, by odetchnąć. Po czym znów zalewa brzmieniem podnoszącym adrenalinę ponad miarę. Z tym, że te momenty oddechu powtarzają się już później dosyć często, dyskretnie, ale wystarczająco intensywnie, by zauważyć, że nie jest to taki zwykły metalowy hałas i darcie mordy. Na przykład „Ochag” – ta gitara, która wcale nie zalewa hektolitrami brzmienia, tylko sączy je jak urokliwy strumyk, albo „Wojna”, w której pojawia się nastrój monumentalnego smutku.
Właściwie jak się wsłuchać, to w każdym utworze da się usłyszeć takie nostalgiczne, pastelowe (jak okładka) pasaże w stylu „atmospheric / shoegaze”, jak to zgrabnie opisują tagi. I ten kontrast między czymś metalowym a czymś pastelowym nadaje końcowemu efektowi jeszcze większy ładunek ekstremalności. Jeśli to jest jakaś odmiana muzyki metalowej, to ja uwielbiam taki metal, co ma uczucia i serce w środku. I zupełnie nie potrafię wybrać jednego-dwóch utworów reprezentatywnych czy najlepszych na tej płycie. Po prostu świetna jest, cała, i jak się na nią patrzy, i jak się jej słucha. Całe 100% czystych, ekstremalnie niezwykłych doznań muzycznych.