„Beware of Axolotl” Lone Bell

Postaw mi kawę na buycoffee.to

W dzisiejszych czasach coraz rzadziej ma się do czynienia z długimi płytami. Naprawdę długimi. Lone Bell proponują prawie godzinę muzyki, na swoim wydanym niedawno albumie „Beware of Axolotl”, i już samym tym czasem zwracają na siebie uwagę. On sam w sobie wiele o tym wydawnictwie mówi – pozwala przypuszczać, że jest to płyta dopracowana, wymagająca uwagi, organizacji specjalnego fragmentu dnia tylko pod jej brzmienie – niedająca się odsłuchać w przerwach meczów hokejowych. Można by powiedzieć, że zespół Lone Bell wiele od odbiorców oczekuje (zwłaszcza wypuszczając płytę w czasie Mistrzostw Świata w Hokeju na Lodzie).

Co więcej, powoli przechodzi do sedna. Niespiesznie płynie ich muzyka, sprawnie meandrując między sprawdzonymi definicjami i płynie się razem z nią, długo nie wiadomo dokąd. Ludzie lubią znajome porty i jasno określone wrażenia estetyczne, Lone Bell zaczyna „Beware of Axolotl” dość zagadkowo. Trudno się od razu wciągnąć w tę płytę, bo brzmi niespotykanie, i trudno ją wyłączyć, bo jest tak ładna.

Kiedy czytam opis zespołu, że „Beware of Axolotl” jest dziełem ich życia – wierzę w to, słychać tu troskę o doskonałość. Słychać zresztą tak wiele, że ma się uczucie przyjemnego zagubienia w dźwięku. Bogactwo brzmienia nie jest w przypadku muzyki Lone Bell tylko odczuciem, oni naprawdę tworzą ją z rozmachem, używając: gitary, basu, perkusji, klawiszy, puzonu, trąbki, saksofonu, klarnetu, marimby (!), skrzypiec, altówki, wiolonczeli i śpiewu. Sprawdza się tutaj pierwsze wrażenie – niespotykanie jest to dobra płyta. Choć nie od razu to wiadomo. Ja nabrałam pewności dopiero (a może już) po ponad dziesięciu minutach, gdy „Liminal Space” rozrasta się w coś niesamowitego z taką mocą, że ma się uczucie wyrzucenia przez tę muzykę w pozaziemską przestrzeń.

Później się uspokaja i „10 Years” brzmi jak piękna kołysanka, a przy „Wolves & Thieves” ma się wrażenie, że każdy kolejny utwór jest coraz ładniejszy. Tak się miło zasłuchuje w pięknej, głębokiej, snutej misternie opowieści o… aksolotlu, aż do finału o tytule „Alex”, który śpiewa się razem. Tak. Po wspólnie spędzonej godzinie można dojść do takiej zażyłości. A potem, tak już zostaje, twórczość Lone Bell ma tę właściwość, że łatwo staje się dla słuchaczy bardzo bliska.


Zobacz również:
„Lovely Place” Lone Bell

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *