Moją uwagę przykuła okładka tej płyty – malarski motyw XIX-wiecznych biedaków [Lubię to!]. A zainteresowanie moje wzrosło jeszcze bardziej, gdy dowiedziałam się, że to jest płyta o włóczęgach. Motyw drogi pasjonuje mnie od lat. Aidan Moffat wydał „Vagrants_09_14” wczoraj, ale nie jest to w gruncie rzeczy nowa płyta, zawiera ona bowiem 10 utworów, które nagrał i wykonywał w ciągu kilku ostatnich lat i które można opisać hasłem „włóczędzy”.
Ciekawy pomysł na kompilację, traktowaną zwykle jako „zbiór największych hitów” albo „zbiór piosenek o miłości”. Włóczęgom chyba jeszcze nikt nigdy nie poświęcił całej płyty. Oryginalne wydawnictwo, którego jedynym minusem jest to, że ciężko się tego słucha. Być może jeden jedyny, ale jeśli o płytę chodzi – fundamentalny zarzut. Dlatego wytłumaczę: każdy z dziesięciu tych utworów powstał oddzielnie i na płycie istnieje oddzielnie (bez interakcji z innymi piosenkami), wszystkie brzmią jakby nie miały ze sobą nic wspólnego. Jest to bardzo dobry przykład „niespójnej płyty”. Zatem o każdej piosence napiszę oddzielnie:
* „Morning Song” – wesoła ogniskowa przyśpiewka;
* „The World Around Us” – elektroniczna, trochę hip-hopowa piosenka, której (zdaniem autora) nikt nigdy nie puści w radiu. [Przekornie zamieszczam:]
* „Fan Dance Of The Fledglings” – właściwie nie brzmi jak piosenka, tylko fragment jakiegoś radiowego słuchowiska;
* „Love Is Not A Game” – cover Glena Campbella w bardzo przyjemnej, akustycznej aranżacji, typowej dla stylistyki „romantyczno-drogowej”;
* „You’ll Be Fine” – recytacja z patetycznym podkładem muzycznym, coś jak radiowa zapowiedź hollywoodzkiej superprodukcji o zagładzie;
* „Interlude (Waiting In The Car)” – jest dokładnie tym, co sugeruje tytuł – odgłosem czekania w samochodzie z zawadiackim wystukiwaniem rytmu dla stłumienia zniecierpliwienia;
* „Monkey Talk” – wesoła, nowocześnie zaaranżowana piosenka, fajna, łatwa, ale raczej nie w klimacie „muzyki drogi”;
* „Wall Song” – zdecydowanie najlepszy utwór całej kompilacji. Smutny i flegmatyczny, emanujący tęsknotą za czymś lepszym;
* „I Got You Babe” – cover Sonny’ego i Cher, wywołujący pozytywną reakcję, charakterystyczną dla niespodziewanego usłyszenia czegoś znajomego, ale znowu wyrywający z klimatu „włóczęgostwa”, w który tak pięknie wprowadza „Wall Song”;
* „The Lustful Mime” – określona przez samego autora jako mroczny numer, świetnie sprawdzający się na koncertach. Może na koncertach brzmi lepiej.
Taki oto zbiór różności znajdziemy na „Vagrants_09_14”. Właściwie to nie jest zarzut, że różności. To po prostu inny pomysł na płytę. Płytę niespójną. O czym kiedyś już pisałam, że spójność czy jej brak, to żaden wartościujący opis.[Patrz: O płycie „Flesh & Blood” John Butler Trio w kontekście innych zjawisk muzycznych]