Z dystansem i nieufnością przymierzałam się do przesłuchania tej płyty, ponieważ wydawała mi się zbyt wypacykowana jak na debiut, a sam zespół – zbyt dopracowany wizerunkowo. Z fikuśnym logo, profesjonalnym teledyskiem, pięknym wokalistą i rozbudowaną ofertą sklepu internetowego dla fanów. Zupełnie jakby wizerunkowymi detalami tuszował artystyczne braki. Zatem szukałam ich uważnie. No i cały czas podejrzewam, że coś jest nie tak z tym zespołem, ponieważ jego debiutancka płyta jest tak nieskazitelnie czysta, dopracowana w szczegółach, piękna i porywająca, że aż się nie chce wierzyć w taki debiut bez skazy.
Na „Brother & Bones” wszystko jest z innej bajki, a jednak idealnie do siebie pasuje. Wokalista śpiewa tak, jakby przymierzał się do czterooktawowych ballad, perkusista gra, jakby robił karierę w punkowej kapeli, a gitarzysta – jak na koncercie z lat 70. Wyszukany wokal miesza się z surową perkusją, a delikatne brzmienie gitary akustycznej z imponującymi popisami tej na prąd. Nic niczego nie zagłusza, niczemu nie przeszkadza, nic nie jest tylko tłem. Wrzaski i szepty, delikatne smagania strun i siłowe walenie w bębny – wszystko w tej muzyce ma istotne znaczenie, wszystko brzmi jak ważny element, bez którego zawaliłaby się idealna konstrukcja brzmieniowa. Singlowa „Omaha” jest dobrym przykładem, tym bardziej, że w formie wizualnej jest być może jeszcze lepsza.
Nie można powiedzieć, że to jest folkowa płyta, ale jednak jak jej słucham to myślę o folku, o szamańskich bębnach, rodeo i starych bluesmanach znad Missisipi. (A to brytyjski zespół). Może to przez to brzmienie, które porywa niczym przeciąg w Wielkim Kanionie. Przez lekkość, melodyjność, szybkie tempo i imponujące umiejętności muzyków. „Brother & Bones” to jest taka płyta, która z niezwykłą łatwością pakuje się do środka, rozsadza ci wnętrze i przepełnia pewnością, że możesz wszystko i nic nie może ci się stać.
Ponieważ nie znalazłam braków, trudno jest mi dodać coś więcej, tak jak trudno jest rozwodzić się nad szczegółami perfekcji, nie popadając w nudziarstwo. Mogę najwyżej uszczegółowić listę braków, których poszukiwałam. Zatem „Brother & Bones” nie jest nudna, nie jest banalna, nie jest przekombinowana, nie jest nazbyt liryczna ani popowa. I dlatego właśnie, że nie jest jak setki tysięcy innych płyt, trzeba koniecznie zwrócić na nią uwagę.
Zobacz również:
„Long Way To Go” Brother & Bones
„Like Islands” Brother & Bones
„Dress the Emperor” Brother & Bones