Z uczuciem tęsknoty zostawiła mnie ta płyta. Z premedytacją od początku do tego zmierzała, dosadnymi słowami, agresywnym rytmem, surowym brzmieniem, bez ogródek, można było przewidzieć, że tak to się skończy. Talk Show posługuje się prostymi środkami, udowadniając, że nic więcej nie trzeba. Jeden bodziec wystarczy, by rozbudzić wspomnienia. Tu niczego nie ma do wspominania, bo „Effigy” to nowa płyta a Talk Show – młody zespół, tyle, że jego twórczość brzmi jak zapomniana prawda. Jak muzyka z czasów, gdy jeszcze chciało się wrzeszczeć, bez troski o wizerunek; gdy komunikaty wysyłane do świata były tak nieskomplikowane (i tak pełne tajemnic); gdy emocje się przeżywało, a nie usiłowało tłumaczyć; gdy poezję można było spotkać na ulicy, a prozę życia zwalczać jak zagrożenie publiczne.
W pewnym sensie przenosi w czasie ta płyta i skłania do refleksji nad tym, dlaczego świat przestał tak brzmieć. Czy „Effigy” jest wołaniem za utraconą estetyką, czy sięgnięciem do sprawdzonych rozwiązań? Sprawdza się to – ta rezygnacja z wszelkich dodatków – rozszerzeń, wzbogaceń, głębi, nieoczywistości, uładzonej wrażliwości i z grubsza tego wszystkiego, co w muzyce wymyślono w ostatnich dekadach. Bez żadnych rewelacji Talk Show nagrał rewelacyjną płytę, z zaskakującą łatwością odkrył sedno rzeczy. To jedno gold wyraża więcej niż nie jedna obszerna opowieść. Po prostu… trzeba posłuchać.