Gdy ktoś fałszuje kołysanki, nie uśniesz. Zatem intencją Good Morning TV nie jest wprowadzenie odbiorców w stan błogiego spoczynku, bo że fałszują umyślnie, to pewne. Chodzi im raczej o niepokój, który, jak fałsz, drażni, absorbuje i nie daje spokoju, dlatego proponują muzykę, która w chaosie, dysharmonii i niechlujstwie próbuje znaleźć kanał przekazu jakichś głębszych treści. Ale przy tym jest jak kołysanka, śpiewana szeptem i powoli, tylko wzbogacona tym wspomnianym niepokojem, który w tego typu „psychodelizującej” muzyce jest pewnym stałym elementem.
Stałym – i w tym sensie epka Good Morning TV oscyluje wokół klasyki, bo też nie jeden, a co najmniej kilka „stałych” elementów można na niej odnaleźć. Nie popada w banał, ale właściwie nie prezentuje niczego nieznanego, bo i pomysł, i wrażliwość, i forma jest tu z gatunku tych, co to już mają swoje „dziedzictwo”. Czy są to świadome cytaty czy tylko inspiracje, można, jak ktoś lubi, dyskutować, na przykład o „Schodach do nieba” w piosence „Stormrider”. Ale ciekawszym wydaje mi się zagadnienie skąd w młodych twórcach bierze się taka muzyka teraz, taka, która mogłaby sobie przeminąć z trzy dekady temu, albo rozwinąć się w bardziej współczesne brzmienia. Czy to tylko moda na modnie brzmiący vintage? Czy jakiś zastój, który ogranicza duszę?
Good Morning TV jest dla mnie zagadką, w której można całkowicie zatracić się, rozwiązując ją. Cały czas jednocześnie drażni i intryguje, fałszuje i uzasadnia swój fałsz, ale nie jest przy tym zbyt przemyślana, zbyt wykalkulowana i stworzona pod z góry założony pomysł. Mimo wszystkich intelektualnych wyzwań, jakie stawia słuchaczom, jednak górę w niej bierze ten „psychodelizujący” klimat – misterna wrażliwość wśród brzydkich klamotów wielkiego miasta.