Nagrano już tak wiele płyt o takim tytule, ale widać jest w społeczeństwie jakaś powszechna i popularna wiara w magiczną moc tego momentu, w którym wszystko może się odmienić, dlatego jego nazwa wciąż dobrze prezentuje się na okładkach. Rozumiem, że jak ktoś tytułuje swoje dzieło „Kairos”, to wiele się po nim spodziewa, a to z kolei od razu nastraja odbiorców, jakby wysyłając komunikat „uwaga coś przełomowego”. To nastawienie trochę psuje efekt, bo kairos wcale nie musi być momentem spektakularnym, żeby był ważnym, no a właśnie płyta Aleph א spektakularna nie jest.
Promuje ją jednak bardzo fajny teledysk do piosenki „Invert”, która na płycie jeszcze fajniej brzmi w sąsiedztwie utworu „Doubt”. Zdaję sobie sprawę, że w jednym zdaniu dwa razy użyłam bardzo niepoważnego słowa, ale właśnie ta „fajność” sprawia, że albumem „Kairos” nie można się rozczarować. W momencie, w którym chciałoby się wydać ostateczny osąd „no dobra, nic wielkiego”, szkoda wyłączyć, bo w sumie fajnie gra. I kiedy już niczego wielkiego się nie oczekuje, to staje się jasne, że jest to autentycznie dobra muzyka. Im dłużej się jej słucha, tym brzmi lepiej, bo traci się wyobrażenia, a dostrzega to, co rozbrzmiewa naprawdę.
Jest to w sumie nieśpieszna płyta, której kompozycje w dużej mierze oparte są na powtarzalności tych samych motywów. Trochę w psychodelicznym stylu, ale w innym klimacie. Takim „okołometalowym”, z naciskiem na „około” (metalowej płyty nie wysłuchałabym tyle razy). Są tam ładne gitarowe melodie (np. w „Erode”) i popisowe solówki, świetne partie perkusji (np. w „Invert”), ciekawa dramaturgia utworów, zwłaszcza w „Resistance”, zmiany rytmu i artykulacji, jest wiele różności, co w konsekwencji sprawia, że, w moim odczuciu, jest to niespójna płyta. Ale ponieważ ostatnio bardzo drażni mnie słowo „spójność” chciałbym w niespójności dostrzec wartość. To przecież nie musi być wada.
W sumie jedyne czego mi na płycie „Kairos” brakuje, to jeszcze jednego utworu (nawet patrząc na czas trwania tego wydawnictwa widzi się możliwość rozwinięcia tematu), utworu takiego w stylu „Invert”, tak gdzieś pod koniec, na przykład po „Resistance”, który wgniótłby w fotel i pozwolił już potem niezobowiązująco odpłynąć przy dziesięciominutowym „Whale pt. II”.
Zobacz również:
„Whale, pt. I & II live” aleph x