Szukałam takiej płyty. Takiej, którą w obliczu dziwnej wojny „terroryści kontra reszta świata” można nazwać pieśnią francuskiej ulicy, takim historyczno-socjologicznym zapisem lęków, przysiąg i nienawiści. Szukałam takiej francuskiej muzyki, która byłaby szczera i aktualna, i nie miała nic wspólnego z dyskotekowym szajsem czy poetyckimi dziwactwami. Trochę się naszukałam, ale oto jest – „Propaganda” zespołu No One Is Innocent. W niektórych rocznych zestawieniach ta płyta figuruje jako album roku, jest nazywana cudownym odrodzeniem francuskiego rocka, jest po prostu bardzo dobra. Ale to znowu nie powinno szczególnie zachwycać, bowiem No One Is Innocent to profesjonaliści z dwudziestoletnim stażem na scenie. Rzadko piszę o takich zespołach, ale tym razem warto zrobić wyjątek.
Jak na profesjonalistów przystało, prezentują na „Propagandzie” cały zestaw imponującego grania, ale takiego, które dalekie jest od zwykłej belferskiej poprawności, nieomylności i przewidywalności. Ja osobiście dawno nie słyszałam takiej płyty, którą tak banalnie można by nazwać dobrą, rockową płytą – współczesnym dziełem czystego stylu. Bez nostalgii do antyków, bez pastiszów, bez kombinowania z mieszaniem różnych gatunków. „Propaganda” to przykład niewiarygodnie dobrego i niezwykle ważnego rocka, który przemawia do wszystkich posiadających jakąkolwiek wrażliwość. I wcale nie trzeba znać francuskiego, żeby zrozumieć jego treść. Zresztą tytuły mówią same za siebie: „Charlie”, „Djihad Propaganda”, „Barricades”, „Massoud”, „Drones”, „Holy Fire”. I ten chłopiec na okładce, który krzyczy: „No one is innocent”.