Niestety moda na „low cost” zdobywa z coraz to większym impetem coraz rozleglejsze obszary życia i twórczości. Muzykę także. Na to wychodzi, bo który to już raz piszę o „śpiewakach z gitarą” (że tak to, może trochę sarkastycznie, ujmę)? Ale nie chcę się nabijać, po prostu trochę mnie to nudzi, że wciąż słucham tego samego i piszę o tym samym, a nie mogę przestać, skoro jest to dobre. Zatem „low cost” niestety jest dobry, „low cost”, czyli muzyk bez zespołu, muzyka bez instrumentów, stosunek 1:1 – Tim Hampshire i gitara, wychodzi z tego „The Fast Times Will Be My Fuel”. Ten właśnie, fajny tytuł płyty mnie tym zainteresował. Używam zaimka, ponieważ mam pewien problem z nazwaniem po imieniu czym jest owe „to”. Nieomylne tagi sugerują, że punkiem, ale kto widział grać punk solo na gitarze bez prądu? Może i ktoś widział, ale jaki to ma sens?
Nie da się nie zauważyć, że Tim Hampshire podjął się karkołomnego zadania – zrobienia hałasu przy użyciu środków „unplugged”. O takim zachowaniu zwyczajowo mówi się jako o wywarzaniu otwartych drzwi. Z czymś, co dla trzyosobowego zespołu nie byłoby żadnym wyczynem, on siłuje się w pojedynkę. I niestety odrobinę słychać ten zbytni wysiłek, trochę męczy się on, samotnie wrzeszcząc, trochę my, słuchając niezmiennych melodii. Ale ogólnie, to bardzo lubię songwriterów, zwłaszcza tych obdarzonych talentem, więc o płycie Tima Hampshire’a chcę mówić przede wszystkim dobrze. Bo to już nie jest wynikiem niskiego budżetu, że ktoś sobie sam napisze wszystkie piosenki i w dodatku ani jednej głupiej i ani jednej łatwej. „The Fast Times Will Be My Fuel” to dzieło człowieka, który wie, po co zabiera się do śpiewania, który ma coś do powiedzenia i nie zawraca głowy bzdurami, nie promuje własnej osoby, tylko śpiewa, pięknie, o tym, co chcemy usłyszeć, co wzmacnia, wkurza, czy wzrusza. Tim Hampshire wie jak pisze się dobre historie i ubiera je w uniwersalną muzyczną formę, tworząc, najprościej rzecz ujmując, dobrze napisane piosenki. Może w warstwie instrumentalnej nie jest to zbyt porywająca płyta, bo zwyczajnie brakuje na niej instrumentów, ale we wszystkich innych warstwach prezentuje się świetnie. No i jest jeden plus tego, że Tim Hampshire nie ma zespołu – ma za to w pełni autorską płytę.