The Rambling Wheels „The Thirteen Women Of Ill Repute” – recenzja płyty

Usłyszałam „Marylou” i zobaczyłam okładkę tej płyty. Wtedy pomyślałam sobie „znowu jakieś teatrzyki”; zapożyczenia, kreacja, koncept – ograne zabawy formą, gdy nie ma się nic do powiedzenia, albo gdy mówi się to samo, co inni. Czyli, do nowej płyty The Rambling Wheels „The Thirteen Women Of Ill Repute” nie byłam pozytywnie nastawiona. Jednak „Marylou” ma w sobie wiele z takiego bazującego na emocjach przeboju, z dobrą dramaturgią, zróżnicowanym tempem i jakąś ciekawą historią, i tym zdołała przekonać mnie do przesłuchania całej płyty (dobry wybór na singiel). 

The Rambling Wheels brzmią trochę jak cała masa innych zespołów w stylu: Arctic Monkeys, Kings of Leon, Kasabian, White Stripes, a „The Thirteen Women Of Ill Repute” prezentuje znaną kreację „na Dziki Zachód” i saloonowe pieśni. W wydaniu Szwajcarów może jest to odrobinę bardziej oryginalne, ale tylko odrobinę. Płyta rozpoczyna się tak sobie – piosenkowym, beatlesowsko-rockowym „Cassius”; później „Marylou” – ciągle piosenkowa, ale już z dramaturgią (słychać tendencję zwyżkową). Kolejny utwór „Giving All The Gold” jest bardzo dobry, ale brzmi jakby był wydziergany z fragmentów rockowych szlagierów. Kolejny to „Shadows We’ve Become” – na nim zdecydowałam, że już nie będę się czepiać.

Słychać tu autentyczną pasję i ekspresję autorskiej wypowiedzi, która przykuwa uwagę słuchacza – przestaje się głowić „gdzie to już słyszałem” i daje się powieść The Rambling Wheels w ich własne rejony muzyki. Nie oznacza to, że od tej czwartej piosenki jest to już doskonała płyta. Właściwie to niewiele się zmienia, do końca mamy do czynienia z mieszanką  rockowych szlagierów, beatlesowskiej melodyjności i opowieści o Dzikim Zachodzie. „Running After Time” jest rewelacyjna. „Dead On Time” najmniej ciekawa.    

„The Thirteen Women Of Ill Repute” jest dobrą płytą, muzycznie, wokalnie i tekstowo. Właściwie idealna, gdyby nie to irytujące wrażenie, że gdzieś już ktoś to grał. Ale mam na to usprawiedliwienie – The Rambling Wheels brzmią znajomo, bo czerpią z tradycji najlepszego rocka. Nie są wtórni, gdyż doskonale uciekają przed powtórzeniami, mijają się z nimi w odpowiedniej chwili, bronią się konwencją, albo grają na emocjach. Niezaprzeczalnie ciekawa płyta. Jak dla mnie, lepsza od dokonań Kings of Leon czy Kasabian, których wokali nie mogę znieść; Arctic Monkeys, którzy w wersji długogrającej są nudni; czy White Stripes, którzy nie mają opowieści. Bo „podobny” nie oznacza wcale gorszej kserokopii.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *