Delikatny wokal tak uroczo „nie klei się” z tym, co wyraża muzyka. Ale tak jak ona jest wyrazisty. To może być jednym z powodów, dla których debiutancka płyta Eternalize „The Way Home” zapadnie w pamięć. Ale mogę wyliczyć więcej. Ten album to dziesięć piosenek, bardzo tradycyjnych w formie, z refrenami i solówkami w odpowiednich miejscach, z dużą dozą melodyjności. Nie sprawia wielkiej trudności wysłuchanie ich wszystkich. Bardzo ładnie do siebie pasują, stylem, energią, liryzmem, dzięki czemu Eternalize prowadzi słuchaczy po jednym, równym torze niezmiennej wrażliwości. To uspokaja (choć trudno powiedzieć, żeby to była spokojna muzyka) i budzi zaufanie.
Zyskać zaufanie słuchaczy debiutanckim albumem, to nie jest takie sobie nic. Ale dla mnie słychać w tej muzyce ważną pracę włożoną w jej poukładanie, jakby każdy utwór od początku do końca przemyślany był po pięć razy. Słychać też trochę niepokój, czy to tak misternie budowane dzieło w jakimś niespodziewanym momencie się nie zawali (chyba, że to tylko mój osobisty lęk towarzyszący słuchaniu tej płyty). W każdym razie nic się nie wali, nastrój nie siada, piosenki nie stają się powtarzalnie nudne, od początku do końca „The Way Home” trzyma bardzo dobry poziom.
Jest w tym zasługa interesującej warstwy instrumentalnej, której różnorodność wprowadza w niemal każdym utworze coś przykuwającego uwagę – mocne wejście gitar i perkusji w „Split Me Out”, charakterystyczny motyw w „Came To Life” (który swoją drogą brzmi trochę jak „Ostatni” Edyty Bartosiewicz), piękne piano w „A Different Face”, które tak wdzięcznie kłóci się z hardrockowymi w stylu gitarami i perkusją, i które w jeszcze okazalszym „dialogu” powraca w „Last November”. Można by wiele jeszcze wymienić tego typu niecodziennych połączeń. Pewnie każdy usłyszy jakieś inne intrygujące brzmienie. W każdym razie – jest w co się wsłuchiwać.
Nie ma na tej płycie ani typowych ballad, ani flagowych „mocnych kawałków”, ani jednoznacznych typów na single. Wszystko w równych proporcjach się tu przenika. Z dużą korzyścią, jak sądzę. Jest świeżość debiutu i precyzja dobrze przemyślanych kompozycji. Miło się słucha i warto to docenić.