Zabierałam się kilka razy do tekstu o tej płycie. Zniechęcając się i gubiąc myśli porzucałam temat, ale jednak jakoś ta muzyka nie pozwoliła mi przestać o sobie myśleć. „88” Aliny Orlovej nieszczególnie się zaczyna i to pewnie dlatego zniechęcenie brało górę, ale wiele jest na tej płycie pięknych momentów, dlatego warto o niej pamiętać.
„Sailor” otwierający „88” to przykład takiej muzyki, jaka mnie trochę irytuje, jako łatwy patent na „alternatywę”. Coś, co przyjemnie brzmi dla ucha, ale jest w gruncie rzeczy banalne, choć sili się na oryginalność. Ale po „Sailor” jest już tylko coraz lepiej. Alina Orlova bardzo subtelnie zaczyna snuć własną opowieść, która powoli zaczyna przekraczać banał, aż gdzieś w środku płyty, w okolicach piosenki „Utrom” porzuca go zupełnie. Interpretując tą opowieść porównałabym ją do legendy o wilkach, do czegoś tajemniczego, mrocznego, dzikiego, nadzwyczajnego, ale związanego z prawdą. Trochę kołysanki i trochę koszmaru. Trochę etno i elektroniki. W sumie całkiem dużo inspirującej muzyki, w której łatwo można się zasłuchać, bowiem Alina Orlova przepięknie opowiada.
Żałuję tylko, że najbardziej spodobał mi się koniec tej płyty z piosenkami po angielsku, ponieważ Alina Orlova zwróciła moją uwagę głównie swoim rosyjsko-litewskim repertuarem. Bardzo chciałam odkryć w nim coś naprawdę niezwykłego, a tak usłyszałam tylko niezwykłość do pewnych granic, anglosaskich.