Czy jak ktoś gra grupie ludzi piosenki to, to już jest koncert? Kreślę okoliczności: w ciasnej kawiarni może z 20 osób, w programie koncert dwóch islandzkich gitarzystek. Spóźniają się 20 minut. Najpierw jedna gra 5 swoich piosenek, potem druga gra 5 swoich piosenek, następuje 10-minutowa przerwa, po czym znowu najpierw jedna, a potem druga gra kolejnych 5 piosenek. Każdą z nich poprzedzają zapowiedzią w stylu: „tą piosenkę napisałam dla tego, tą dla tego, a tą napisał ktoś inny”. Śpiewały pięknie, grały nastrojowo, ale cały czas, słuchając ich, zastanawiałam się czy to jest koncert. Bardziej przypominało mi to prezentację piosenek, jakiś wieczorek artystyczny. Za dużo gadania i czekania, za mało muzyki. Brak interakcji obu artystek ze sobą i z publicznością. Coś nie do końca udanego.
W Nowej Café we Wrocławiu przeżyłam coś takiego, 15 października na koncercie Myrry Rós i Elín Ey. Koncert mnie rozczarował, ale znalazłam na nim niezwykłą perłę – Elín Ey. Zupełnie nie wiedziałam kim jest ta dziewczyna, szłam na koncert Myrry Rós i jakiś tam support. Stało się tak, że Myrry Rós teraz już prawie nie pamiętam, a Elín Ey wciąż śpiewa mi w głowie. Prawdziwe „zjawisko sceniczne”. Wysoka, postawna, chłopczycowata, a delikatna jak kryształ, o krystalicznie czystym głosie, jednak niemająca w sobie nic z zimności kryształu. Skromna, dowcipna, utalentowana. Krótko mówiąc – zachwyciła mnie sobą, zainteresowała swoimi piosenkami i odleciała do Reykjavíku. Teraz, gdy ja chciałabym pójść na jej prawdziwy koncert. Występ we Wrocławiu kończył jej wspólną z Myrrą Rós trasę koncertową po Polsce. Niestety maleńkie kawiarenki są nie tylko urokliwe, bywają również zmarnowanymi szansami. Czasem życiowymi szansami, bo jak często niszowe gitarzystki z Reykjavíku przylatują do Wrocławia?
Znalazłam w Internecie nagranie, które przypomina wrocławski występ Elín Ey. Polecam uwadze zwłaszcza „Ain’t Got Nobody”.