W kwestii lamentacyjnej muzyki, której może ktoś w tych dniach potrzebuje, „Engine of Hell” Emmy Ruth Rundle wyprzedza konkurencję. Jest dla mnie zagadką, jak taki pomysł na płytę mógł tak dobrze się sprawdzić. Słuchając jej ma się wrażenie, że jest powtarzaniem wciąż tych samych dźwięków, prostych fraz, które na dobrą sprawę mają potencjał na znacznie bogatsze brzmienie, ale go nie wykorzystują. W języku angielskim jest słowo mourning, które zdaje się wybrzmiewać z każdego utworu na tej płycie, świetnie ją opisuje, bo oznacza zarówno żałobę, jak i lament, a jego brzmienie jest miaucząco-marudne. Taką estetykę prezentuje Emma Ruth Rundle na płycie „Engine of Hell”, przy czym nie należy odbierać tego pejoratywnie, to bardzo dobry album.
Zastosowanie minimalistycznych środków paradoksalnie nadaje tej płycie ekspresji albo może lepiej – głębi. Sposób śpiewania upodabnia te piosenki do modlitwy albo zaklęć. Ich melodyjność jest zagadkowa, niby się ją słyszy, ale właściwie trudno powiedzieć czy mają jakąś melodię, trudno zapamiętać choć fragment. Emmie Ruth Rundle doskonale udało się oddać na tej płycie uczucie szczerego smutku, takiego który już nic więcej nie wyraża. Jest daleki od skrajnych emocji, więc niewidowiskowy, nienadający się do konstrukcji muzycznego przeboju, ale bardzo sprawnie przenikający do wnętrza słuchacza. Taki lament, który miarowo, jak bicie serca, rozkłada na części duszę. Ale też który pomaga się pozbierać.
Zobacz również:
„May Our Chambers Be Full” Emma Ruth Rundle & Thou
„Staying Power” Emma Ruth Rundle