Folk po raz trzeci. Niezamierzenie wyszedł mi tryptyk spod znaku gitary i harmonijki. W sumie ciekawa seria, prezentująca różne stylistyki podobnej muzyki. Najpierw akustyczno-poetycka Lili Liliana, potem akustyczno-zamerykanizowany Sasha Boole, a teraz elektryczno-bluesowy Hungry Dukes. Polska – Ukraina – Grecja. Niczym cykl „Cała Europa śpiewa folk”. Z tym, że nie taki stuprocentowy, raczej „folkujacą” odmianę muzyki gitarowej z towarzyszeniem harmonijki. Właśnie, może to harmonijka powinna tu być głównym bohaterem? W przypadku Hungry Dukes – bez wątpienia. Zatem do rzeczy, o ich debiutanckiej płycie.
Zaczyna się w klimacie folku, takim prostym, melodyjnym bluesem „Black cat’s luck”. Później w zasadzie klimat się nie zmienia, ale mija druga, trzecia piosenka i nagle gdzieś w połowie płyty nasuwa się taka refleksja, że to z folkiem nie ma nic wspólnego. Że to jakiś, rzadki współcześnie, rodzaj siermiężnego rocka w bardzo pierwotnej wersji, jeszcze z czasów, gdy podchodził pod blues. Jak na debiut, ciekawa stylistyka.
Nie lubię jak porównuje się jednych artystów do drugich, zwłaszcza debiutantów do gwiazd, bo w większości przypadków jest to nieszczery zabieg pod pozycjonowanie, a poza tym, wydaje mi się, że każdy artysta chce być sobą a nie kopią innych, więc takie porównania nie są do końca fajne. No ale teraz porównam, ponieważ jak dzisiaj przesłuchałam dwa razy płytę „Hungry Dukes” to przez resztę dnia nuciłam w głowie The Doors i tym wrażeniem chciałabym się podzielić. Zwłaszcza „Can’t find my way away from you” muzykę The Doors mi przypomina.
Takie surowe, rockowe brzmienie, bardzo tradycyjne, a jednak odświeżające, szczególnie jesienią, gdy zewsząd atakują jacyś płaczliwi kolesie piosenkami dla mazgajów. Zatem Hungry Dukes przywracają wiarę w męskość, ale to nie ważne. Ważne jest to, że dobrze piszą piosenki, tworzą intrygującą muzykę, która poza pierwszym wrażeniem łatwego rock’n’rolla czy bluesa ma taki swój własny klimat trochę grozy, trochę tajemnicy, trochę niechlujstwa. Ważne, że chce się tego słuchać wielokrotnie. Ale najważniejsze ze wszystkiego jest to, że tak istotny procent ich muzyki stanowi harmonijka. Ja się w niej zakochałam od pierwszej solówki w „Nightstalker„.
A potem jest jeszcze lepsza w „Can’t find my way away from you” i „Jug town blues”. Co podsumowując daje bardzo fajną płytę.