OFF Festival: PJ Harvey

5 sierpnia, Katowice, Scena Miasta Muzyki
Zdjęcie: PJ Harvey na OFF Festivalu | Źródło: Youtube

Okazało się, że byłam na innym koncercie niż zamierzałam. Myślałam, że zobaczę PJ J Harvey z gitarą, wrzaskliwą i zmysłową, jak z moich ulubionych teledysków. Tymczasem to już jest inna PJ, już od dłuższego czasu, chyba od płyty „Let England Shake” (2011). Tylko nie sądziłam, że ta zmiana jest aż tak poważna w swojej konsekwencji, tak świetnie dopracowana i tak wysokich lotów.

Kto, tak jak ja, na OFF Festivalu spodziewał się rozwrzeszczanej gitarzystki, tego znudził wczorajszy koncert PJ Harvey. Jeśli okazał się na tyle nielotny umysłowo, żeby nie zrozumieć, że tak naprawdę było lepiej niż oczekiwał. PJ Harvey z saksofonem, w teatralnej oprawie, z fantastycznym zespołem wykraczającym daleko poza granice oczekiwań wobec typowego rockowego „bandu”, PJ Harvey z trudnym repertuarem – to było coś więcej niż gitarowy koncert z hitami, które łatwo „podgrzewają” publiczność. Ten wyższy poziom artyzmu, jaki PJ Harvey prezentuje w ostatnich latach, jest niezwykły w rockowej karierze, dlatego pewnie wielu go nie rozumie, domagając się wciąż tych banalnych solówek, refrenów i odważnych tekstów.

PJ Harvey, wychodząc znacznie dalej poza typową rockową stylistykę, prezentuje się znakomicie, poetycko, mistycznie, władczo. Jest prawdziwą artystyczną przywódczynią zaklinającą ze sceny  tłumy. Jej wczorajszy koncert epatował ogromną charyzmą i siłą przekazu, która w konwencji festiwalowej praktycznie prawie nigdy się nie zdarza. Tworząc taki dość teatralny, doskonale skomponowany i wyreżyserowany w każdym calu występ, zrealizowała fantastyczny, oryginalny pomysł na krótki festiwalowy koncert, dowodząc że można z tej formy wykrzesać znacznie więcej niż sztampowe the best of ku uciesze „nierozgarniętej gawiedzi”.

Ciszę się, że w ten sposób PJ Harvey nie spełniła moich oczekiwań. I że zrobiła to ponownie w momencie, gdy już przestałam spodziewać się tego wieczoru największych przebojów – wtedy właśnie zagrała „Shame” (mój ulubiony), taką bzdurną, prościutką pioseneczkę w tej oprawie wielkiego artyzmu. Ale cóż, wielkiej artystce przystoi wszystko i wszystko z klasą wychodzi.


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *