Duch Delta – pierwsza płyta

Jest na tej płycie sporo pierwiastka zwierzęcego. O psach, o wężach, o wilkach, o istotach bez skrzydeł opowiada Duch Delta na swoim pierwszym albumie, który nazywa się tak jak zespół. Ale traktowałabym to raczej jako „ciekawostkę”, nie doszukując się w tym głębszego znaczenia. Zaciekawiają też krótkie tytuły, prawie zawsze  jednowyrazowe, i to już bardziej można podciągnąć pod charakterystykę tego albumu, pod hasło „prostota”.

„Duch Delta” jest w sumie krótką płytą, trwającą około trzydziestu minut, która sprawia wrażenie stworzonej bez bólu, bez pogłębionych kontemplacji. Jest nienatchniona, nieoryginalna i nawet niezbyt nowoczesna. W całości rozbrzmiewa na niej bardzo typowy blues, bardzo dobrze zagrany, ale można powiedzieć – bardzo zwykły. To może niezbyt pochlebnie brzmi w czasach, gdy wszyscy starają się być „jedyni w swoim rodzaju” tworząc „coś czego jeszcze nie było”, ale tak naprawdę to przecież w przypadku bluesa niczego więcej nie trzeba. Najlepszą muzykę świata wystarczy po prostu zagrać bardzo dobrze, żeby wyszedł z tego świetny album. Duch Delta spisał się w tym zadaniu.

I można też chyba uznać, że „Duch Delta” jest przemyślaną płytą, bo trzyma się jednej stylistyki. Jest to blues żywiołowy, surowy, choć przebojem porywający słuchaczy, wywołujący raczej odruchy taneczne niż nastrój do płaczu. Może trochę szkoda, że nie ma na tym albumie żadnej ballady, może psułaby klimat, a może Duch Delta sprawdza się tylko w jednej stylistyce. Można snuć domysły… Tak naprawdę ja dostrzegam jedną wadę tej płyty, jeden ma słaby punkt. Wolałabym na niej usłyszeć mniej banalne teksty.


Zobacz również:
„Pies” Duch Delta
„Armaty” Duch Delta

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *